Na wstępie, chcę
bardzo serdecznie podziękować za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Każdy
czytam z wielkim uśmiechem na twarzy. Cieszy mnie, że ktoś docenia moją pracę i
mu się to podoba. Niesamowicie mnie to motywuje do dalszego pisania i robię to
z radością, a nie z przymusu. J
Co do publikacji
odcinków, to wiem, że pojawiają się one nieregularnie. Wychodzę jednak z
założenia, że lepiej dodać odcinek dzień, czy dwa później i go na spokojnie
dokończyć (a z tym jest różnie, niektóre piszę szybciej, a inne wolniej), niż
dodać coś napisane na szybko, byle wyrobić się w terminie. Staram się dodawać
odcinki przynajmniej raz w tygodniu, oczywiście w miarę możliwości. Następny pojawi się
prawdopodobnie w czwartek.
To tyle z mojej
strony. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania! J
Rishi
♥♥♥♥♥♥♥
Leżałem tak dłuższą
chwilę i myślałem nad kilkoma rzeczami. Próbowałem doszukać się zagubionego w
trakcie ostatnich dwóch godzin sensu istnienia, ale bezskutecznie.
Wzdrygnąłem się,
zwracając uwagę na ,,miksturę’’ na moim brzuchu. Kiedy dostrzegłem, że jest
tego więcej na pościeli, ledwo powstrzymałem odruch wymiotny i czym prędzej
wygrzebałem się z niej. Wszystko ze mnie ciekło. Pobiegłem do łazienki.
Kompletnie gdzieś miałem to, że byłem nagi, w końcu Tom widział mnie już w
takim stanie, w dodatku wcale nie tak dawno.
Zużyłem chyba
pół butelki z żelem, chcąc zmyć z siebie pozostałości, które bezlitośnie
przypominały mi o tym, co zrobiliśmy. Miałem chociaż nadzieję, że nie poszło to
na marne.
Po przebraniu
się w czystą bieliznę i wyjściu z łazienki, zmieniłem pościel oraz otworzyłem
na oścież okna, by choć trochę wywietrzyć pokój, wpuścić trochę świeżego
powietrza i, przede wszystkim, pozbyć się tego zapachu.
Nie zasnę tej
nocy, tego byłem pewien. Nie ma szans.
Wbrew sobie
zamknąłem jednak zmęczone powieki i pogrążyłem się we śnie.
Imponujących rozmiarów sypialnia. W
powietrzu unosi się bardzo charakterystyczna woń i, bynajmniej, nie są to
perfumy. Nikt nie ma wątpliwości co do tego, co się właśnie dzieje w czterech
ścianach tego ogromnego pomieszczenia.
Dwóch osobników płci męskiej w bardzo
jednoznacznej sytuacji. Jeden z nich –zdecydowanie drobniejszy, wystające
żebra, obojczyki i kości biodrowe, chodząca anoreksja, na którą mimo wszystko
nie choruje, ale za to dysponuje jędrnymi, sprężystymi pośladkami, wije się
bliski spełnienia pod tym drugim. Drugi z nich -piękny, wyrzeźbiony brzuch oraz
plecy, silne, umięśnione ramiona, wydaje się pragnąć dać jak najwięcej
przyjemności swojemu partnerowi. Uprawiają seks spokojny i bardzo romantyczny.
Powolne, ale zdecydowane pchnięcia oraz ciasnota wyprowadzają ich obu na
szczyt…
Obudziłem się
cały spocony nad ranem. Rozglądając się dookoła, głęboko odetchnąłem. Święty
Boże, co to za sen. Znowu.
Było mi
cholernie zimno. Kichnąłem, raz i drugi. Po chwili dotarło do mnie, że
zapomniałem zamknąć okien na noc.
-Szlag by to…
-przekląłem i odkryłem się kołdrą.
Chwila, czy
to..? Nie, nie wierzę! Widząc moje mokre gacie, złapałem się za głowę. No
kurwicy można dostać. Poczułem się jak nastolatek, mający jakieś nocne zmazy. Jakie
to żenujące. Byłem zmuszony wstać i się przebrać, co po chwili zrobiłem.
Związałem włosy w kucyk, ubrałem bardzo luźną koszulkę, która na mnie wręcz
wisiała, by nie świecić gołą klatą i spodnie dresowe, które szybko na siebie
wciągnąłem.
Pozbywając się
,,problemu’’, postanowiłem, że porozmawiam z Tomem. Nie miałem najmniejszej
ochoty na to, by wracać ponownie do łóżka. Chciałem wyjaśnić zaistniałą zeszłej
nocy sytuację i chyba nawet przeprosić. W końcu, to dla mnie poświęcił się i to
zrobił. Mnie również nie uśmiechało się kochać z bratem, ale, jak stwierdziła
psycholożka, była to jedyna droga. Nieskuteczna w dodatku. Chociaż, może
potrzeba czasu, by wszystko się uspokoiło? Przecież w moim dzisiejszym śnie nie
było żadnej krwi. Mogę nawet stwierdzić, że taki stosunek podobałby mi się
bardziej niż ten, który Tom zafundował mi wczoraj. Obiecał mi delikatność, i
co? Jednak nie miałem mu tego za złe.
Spojrzałem
przelotnie w lustro, wyglądałem żałośnie. Koszulka, niczym worek po ziemniakach,
dres i poprzyklejane do czoła oraz smętnie wydostające się z kitki czarne
kosmyki. Ruszyłem na korytarz.
-Tom? Jesteś
tu..? –spytałem, delikatnie uchylając drzwi od jego pokoju.
Był pusty.
Pewnie już wstał i robi coś na dole, pomyślałem. Jednak byłoby to dziwne, nawet
jak na niego, gdyż, co jak co, ale mój brat, jeśli nadarzy się taka okazja,
pospać sobie długo lubi. A był dopiero świt.
Zszedłem po
schodach i ruszyłem w kierunku salonu.
-Tom! Słyszysz
mnie? Gdzie jesteś? –pytałem. Nigdzie jednak nie było go widać, przepadł jak
kamień w wodę, dosłownie.
Gdy zbliżyłem
się do wielkiego stołu barowego w salonie, zauważyłem na blacie karteczkę. Czym
prędzej sięgnąłem po nią i zacząłem czytać.
Cześć, Bill.
Wyjeżdżam na jakiś czas. Nie wiem na ile,
może dwa dni, może tydzień albo nawet i miesiąc. Nie pytaj o powód. Tak po
prostu musi być na jakiś czas. Muszę sobie kilka rzeczy przemyśleć i oswoić się
z nową dla nas obojga sytuacją, Ty zresztą też.
Biorę nasz samochód. Nie dzwoń na moją
komórkę i nie szukaj mnie. Zapewniam Cię, że wrócę.
Tom
Wstrzymałem z
wrażenia oddech i z każdą kolejną czytaną linijką, robiłem coraz większe oczy.
W końcu skończyłem czytać i upuściłem kartkę na ziemię.
Stałem jak
wryty, kompletnie nie wiedząc co mam teraz począć. Gdzie jest Tom? Co się z nim
teraz dzieje? Ile może go nie być?
W jednym
momencie dostałem jakby przebłysku. Andreas, przyjaciel Toma! Pewnie do niego
pojechał, bo wiedział, że ja za nim nie przepadam. Chwyciłem do ręki telefon i
wybrałem numer do Sakiego, naszego ochroniarza.
-Saki, jest
sprawa. Mógłbyś po mnie jak najszybciej przyjechać? To pilne.
-Oczywiście. Już
jestem w drodze –odparł ochroniarz.
-To czekam
–rzuciłem jako ostatnie i rozłączyłem się, po czym rzuciłem telefon gdzieś na
kanapę. Zacząłem się zbierać do wyjścia.
Po chwili,
dostrzegłem z okna samochód Sakiego i wyszedłem czym prędzej z domu. Będąc już
w samochodzie, podałem ochroniarzowi karteczkę z adresem do Andreasa.
-Możesz mnie
zawieźć pod ten adres?
-Już się robi.
Ma pan tam coś do załatwienia?
-Saki, już tyle
razem mówiłem ci, byś zwracał się do mnie po imieniu –przypomniałem.
-Racja,
przepraszam proszę pa… znaczy Bill.
Uśmiechnąłem się
tylko i założyłem okulary przeciwsłoneczne. Ruszyliśmy w kierunku domu
przyjaciela Toma.
Dojechaliśmy pod
mały domek na przedmieściach Hamburga. Kręciło się tu trochę ludzi ze względu
na sklepy, które było w oddali widać.
-To tutaj. Pójść
z tobą? –spytał Saki.
-Sam sobie
poradzę. Poczekaj na mnie w samochodzie –odparłem i wysiadłem z auta.
Nie miałem
najmniejszej ochoty tu przyjeżdżać, ale zrobiłem to dla brata. Nie lubiłem
Andreasa, nie chciałem wchodzić z nim w
żadne interakcje. Zresztą, on ze mną też nie. A dlaczego? Andy siedział kiedyś
w więzieniu. Nie byłem nawet pewny za co, ale wiem, że siedział i wolałem
trzymać się od niego z daleka. Zawsze mówiłem Tomowi, żeby zrobił to samo, ale
on nie chciał mnie słuchać i mówił, że Andreas się zmienił. Ten zaś twierdził,
że próbuję odciągnąć od niego Toma.
Działka nie była
ogrodzona żadnym płotem, więc poszedłem od razu pod drzwi i zapukałem
niepewnie. Drzwi otworzyły się.
-No proszę, kogo
my tu mamy! Doprawdy, nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zechcesz mnie
odwiedzić, Kaulitz. Jak życie? –odezwał się blondyn, a ironiczny uśmieszek nie
schodził mu z twarzy.
-Nie przyszedłem
na ploteczki, Andreas –odparłem stanowczo.
-To czego tu
szukasz?
-Jest tu Tom?
-Może jest, może
nie ma, kto wie… -on wyraźnie próbował mnie wyprowadzić z równowagi.
-Gadaj, albo
wyrwę ci te tlenione blond kłaki z głowy! –złapałem go za koszulkę.
-Taki wątły
chudzielec jak ty ma mi coś zrobić? Dobre sobie! –zaśmiał się bezczelnie.
W sumie to miał
rację, nie byłem w stanie nic więcej mu zrobić, jak zastraszyć. Puściłem go, a
ten zaśmiał się jeszcze bardziej.
-Jest tu czy
nie? –ponowiłem pytanie.
-Toma tu nie ma.
A teraz, wypierdalaj stąd.
-A wiesz, gdzie
może być? –pytałem dalej.
-Powiedziałem
chyba jasno, że masz stąd wypierdalać?
-Wiesz, gdzie on
jest, prawda? Mów, proszę, to ważne!
-LUDZIE, TO BILL
KAULITZ Z TOKIO HOTEL! –wydarł się na całe gardło. Widziałem, jak cały tłum
ludzi zaczął nadciągać w naszym kierunku.
-Ty skurwysynu!
–wysyczałem tylko i zacząłem biec ile tylko sił w nogach w stronę auta Sakiego.
Dobiegłem chyba
w samą porę, bo gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi, pełno dziewcząt i nie tylko
zaczęło napierać, prawie że kłaść się na samochód, krzyczeć moje imię i
piszczeć, że aż uszy więdły. Szlag by tę sławę trafił.
-Ruszaj, szybko!
–nakazałem ochroniarzowi.
Ten od razu
ruszył z piskiem opon i odjechaliśmy z tego miejsca. Saki o nic nie pytał, bo
wiedział, jak to ze sławą bywa.
W końcu
zajechaliśmy pod nasz dom.
-Dzięki, Saki
–podziękowałem mu.
-Nie ma sprawy.
Będziesz czegoś potrzebował, jakiejś podwózki czy coś, to dzwoń w każdej chwili.
Po wejściu do apartamentu, usiadłem na jednym
z wysokich krzeseł i schowałem twarz w dłoniach. W tym momencie, czułem się po
prostu bezsilny. Jak Toma nie ma u Andreasa, to nie mam pojęcia, gdzie jeszcze
mam go szukać. Nagle, po pomieszczeniu
rozległo się dzwonienie telefonu. Szybko zerwałem się z krzesła, podążając za
źródłem tego dźwięku, mając nadzieję, że to Tom. Hm, teraz pytanie, gdzie jest
komórka? Nie było jej nigdzie widać. Zacząłem pośpiesznie przekopywać poduszki
na kanapie, przypominając sobie, gdzie go ostatnio rzuciłem. Jest telefon!
-Cześć, Geo…
-odebrałem lekko rozczarowany.
-No hej, Bill!
Jak tam? –odezwał się w słuchawce Georg.
-Nijak, a tam?
-Co ty taki nie
w sosie?
-Przyjedź do
mnie, proszę. Powiem ci.
-Dobra, już
jadę. Widzę, że to coś poważnego. Do zobaczenia –rzucił i się rozłączył.
Poczułem chęć
wygadania się komuś, może to jakoś mi pomoże.
W przeciągu
jakichś 10 minut, rozległ się dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich i
otworzyłem.
-To opowiadaj,
stary, co cię dręczy –powiedział Geo, klepiąc mnie po ramieniu. W środku, Georg
od razu wyłożył się na kanapie w salonie, a ja obok niego. –Masz coś do picia,
tak w ogóle?
-W kuchni jest
cola, nalej sobie –skinąłem głową w kierunku kuchni. Wrócił po chwili z dwoma
szklankami pełnymi napoju, w których było po słomce i plasterku cytryny. Śmieszyło
mnie trochę to, że to ja jestem gospodarzem i to ja powinienem obsłużyć gościa,
ale wychodziłem z założenia, że Georg jest częścią rodziny i ma się tu czuć jak
u siebie.
-O, dzięki
–podziękowałem i wziąłem swoją szklankę.
-To o co chodzi?
Gdzie Tom?
-Właśnie w tym
sęk. Nie ma go. Zostawił rano na stole karteczkę, że na jakiś czas wyjeżdża i
mam go nie szukać ani nie dzwonić.
-Tak bez powodu?
-No… to znaczy…
-nie wiedziałem przez chwilę, co odpowiedzieć. Nie powiem mu przecież, że
wczoraj uprawialiśmy ze sobą seks i teraz on, pod pretekstem oswojenia się z
zaistniałą sytuacją, wyjeżdża bez żadnej informacji, gdzie jedzie i na ile.
–Bez żadnego konkretnego.
-Przejdzie mu i niedługo wróci, zobaczysz –poklepał mnie znów
po ramieniu. Tez chciałbym tak myśleć. –Wiesz co?
-Hm?
-Na smutki
najlepsze są imprezy. Tak się składa, że wybieramy się dziś z Gusem i kilkoma
innymi znajomymi do klubu. Idziesz też?
Czy on oszalał?
Martwię się o brata, a on mi proponuje imprezy. Chociaż, z drugiej strony…
-Idę –wypaliłem.
-Tylko musiałbyś po mnie przyjechać, bo Tom zabrał nasz samochód –przypomniałem
sobie.
-Dobra. Będę u
ciebie jakoś koło 19, bądź gotów.
-Okej.
-To trzymaj się,
Bill –pożegnał się Geo.
-No, do wieczora
–odpowiedziałem.
Objęliśmy
się po męsku, klepiąc po plecach i przyjaciel zniknął za drzwiami.
Co się z tym Tomem dzieje? Sam najpierw proponuje, nie ma nawet jakichś większych obiekcji, a potem nie dość, że robi to z Billem tak jakoś bez uczuciowo, to teraz ucieka i zostawia Billa samego. Znaczy, ja rozumiem, że oni nic do siebie nie czują, ale no kurde mam ochotę trzasnąć starszego po łepetynie :) A gdzie rozmowa? Biedny Bill, strasznie mi go żal. Wcale się nie dziwię, że szuka Toma choć ten jasno mu napisał, nie szukaj mnie. Mam nadzieję, że może na tej imprezie znajdzie Toma albo kogoś kto będzie wiedział gdzie on jest.
OdpowiedzUsuńWyczekuję czwartku z niecierpliwością. Buziaczki i dużo weny, świetny odcinek. :*
Dziękuję :)
Usuń