wtorek, 12 maja 2015

9. Wiadomość

Na wstępie, chcę bardzo serdecznie podziękować za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Każdy czytam z wielkim uśmiechem na twarzy. Cieszy mnie, że ktoś docenia moją pracę i mu się to podoba. Niesamowicie mnie to motywuje do dalszego pisania i robię to z radością, a nie z przymusu. J
Co do publikacji odcinków, to wiem, że pojawiają się one nieregularnie. Wychodzę jednak z założenia, że lepiej dodać odcinek dzień, czy dwa później i go na spokojnie dokończyć (a z tym jest różnie, niektóre piszę szybciej, a inne wolniej), niż dodać coś napisane na szybko, byle wyrobić się w terminie. Staram się dodawać odcinki przynajmniej raz w tygodniu, oczywiście w miarę możliwości. Następny pojawi się prawdopodobnie w czwartek.
To tyle z mojej strony. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania! J
Rishi

♥♥♥♥♥♥♥

Leżałem tak dłuższą chwilę i myślałem nad kilkoma rzeczami. Próbowałem doszukać się zagubionego w trakcie ostatnich dwóch godzin sensu istnienia, ale bezskutecznie.
Wzdrygnąłem się, zwracając uwagę na ,,miksturę’’ na moim brzuchu. Kiedy dostrzegłem, że jest tego więcej na pościeli, ledwo powstrzymałem odruch wymiotny i czym prędzej wygrzebałem się z niej. Wszystko ze mnie ciekło. Pobiegłem do łazienki. Kompletnie gdzieś miałem to, że byłem nagi, w końcu Tom widział mnie już w takim stanie, w dodatku wcale nie tak dawno.
Zużyłem chyba pół butelki z żelem, chcąc zmyć z siebie pozostałości, które bezlitośnie przypominały mi o tym, co zrobiliśmy. Miałem chociaż nadzieję, że nie poszło to na marne.
Po przebraniu się w czystą bieliznę i wyjściu z łazienki, zmieniłem pościel oraz otworzyłem na oścież okna, by choć trochę wywietrzyć pokój, wpuścić trochę świeżego powietrza i, przede wszystkim, pozbyć się tego zapachu.
Nie zasnę tej nocy, tego byłem pewien. Nie ma szans.
Wbrew sobie zamknąłem jednak zmęczone powieki i pogrążyłem się we śnie.

Imponujących rozmiarów sypialnia. W powietrzu unosi się bardzo charakterystyczna woń i, bynajmniej, nie są to perfumy. Nikt nie ma wątpliwości co do tego, co się właśnie dzieje w czterech ścianach tego ogromnego pomieszczenia.
Dwóch osobników płci męskiej w bardzo jednoznacznej sytuacji. Jeden z nich –zdecydowanie drobniejszy, wystające żebra, obojczyki i kości biodrowe, chodząca anoreksja, na którą mimo wszystko nie choruje, ale za to dysponuje jędrnymi, sprężystymi pośladkami, wije się bliski spełnienia pod tym drugim. Drugi z nich -piękny, wyrzeźbiony brzuch oraz plecy, silne, umięśnione ramiona, wydaje się pragnąć dać jak najwięcej przyjemności swojemu partnerowi. Uprawiają seks spokojny i bardzo romantyczny. Powolne, ale zdecydowane pchnięcia oraz ciasnota wyprowadzają ich obu na szczyt…

Obudziłem się cały spocony nad ranem. Rozglądając się dookoła, głęboko odetchnąłem. Święty Boże, co to za sen. Znowu.
Było mi cholernie zimno. Kichnąłem, raz i drugi. Po chwili dotarło do mnie, że zapomniałem zamknąć okien na noc.
-Szlag by to… -przekląłem i odkryłem się kołdrą.
Chwila, czy to..? Nie, nie wierzę! Widząc moje mokre gacie, złapałem się za głowę. No kurwicy można dostać. Poczułem się jak nastolatek, mający jakieś nocne zmazy. Jakie to żenujące. Byłem zmuszony wstać i się przebrać, co po chwili zrobiłem. Związałem włosy w kucyk, ubrałem bardzo luźną koszulkę, która na mnie wręcz wisiała, by nie świecić gołą klatą i spodnie dresowe, które szybko na siebie wciągnąłem.
Pozbywając się ,,problemu’’, postanowiłem, że porozmawiam z Tomem. Nie miałem najmniejszej ochoty na to, by wracać ponownie do łóżka. Chciałem wyjaśnić zaistniałą zeszłej nocy sytuację i chyba nawet przeprosić. W końcu, to dla mnie poświęcił się i to zrobił. Mnie również nie uśmiechało się kochać z bratem, ale, jak stwierdziła psycholożka, była to jedyna droga. Nieskuteczna w dodatku. Chociaż, może potrzeba czasu, by wszystko się uspokoiło? Przecież w moim dzisiejszym śnie nie było żadnej krwi. Mogę nawet stwierdzić, że taki stosunek podobałby mi się bardziej niż ten, który Tom zafundował mi wczoraj. Obiecał mi delikatność, i co? Jednak nie miałem mu tego za złe.
Spojrzałem przelotnie w lustro, wyglądałem żałośnie. Koszulka, niczym worek po ziemniakach, dres i poprzyklejane do czoła oraz smętnie wydostające się z kitki czarne kosmyki. Ruszyłem na korytarz.
-Tom? Jesteś tu..? –spytałem, delikatnie uchylając drzwi od jego pokoju.
Był pusty. Pewnie już wstał i robi coś na dole, pomyślałem. Jednak byłoby to dziwne, nawet jak na niego, gdyż, co jak co, ale mój brat, jeśli nadarzy się taka okazja, pospać sobie długo lubi. A był dopiero świt.
Zszedłem po schodach i ruszyłem w kierunku salonu.
-Tom! Słyszysz mnie? Gdzie jesteś? –pytałem. Nigdzie jednak nie było go widać, przepadł jak kamień w wodę, dosłownie.  
Gdy zbliżyłem się do wielkiego stołu barowego w salonie, zauważyłem na blacie karteczkę. Czym prędzej sięgnąłem po nią i zacząłem czytać.

Cześć, Bill.
Wyjeżdżam na jakiś czas. Nie wiem na ile, może dwa dni, może tydzień albo nawet i miesiąc. Nie pytaj o powód. Tak po prostu musi być na jakiś czas. Muszę sobie kilka rzeczy przemyśleć i oswoić się z nową dla nas obojga sytuacją, Ty zresztą też.
Biorę nasz samochód. Nie dzwoń na moją komórkę i nie szukaj mnie. Zapewniam Cię, że wrócę.
Tom

Wstrzymałem z wrażenia oddech i z każdą kolejną czytaną linijką, robiłem coraz większe oczy. W końcu skończyłem czytać i upuściłem kartkę na ziemię.
Stałem jak wryty, kompletnie nie wiedząc co mam teraz począć. Gdzie jest Tom? Co się z nim teraz dzieje? Ile może go nie być?
W jednym momencie dostałem jakby przebłysku. Andreas, przyjaciel Toma! Pewnie do niego pojechał, bo wiedział, że ja za nim nie przepadam. Chwyciłem do ręki telefon i wybrałem numer do Sakiego, naszego ochroniarza.
-Saki, jest sprawa. Mógłbyś po mnie jak najszybciej przyjechać? To pilne.  
-Oczywiście. Już jestem w drodze –odparł ochroniarz.
-To czekam –rzuciłem jako ostatnie i rozłączyłem się, po czym rzuciłem telefon gdzieś na kanapę. Zacząłem się zbierać do wyjścia.
Po chwili, dostrzegłem z okna samochód Sakiego i wyszedłem czym prędzej z domu. Będąc już w samochodzie, podałem ochroniarzowi karteczkę z adresem do Andreasa.
-Możesz mnie zawieźć pod ten adres?
-Już się robi. Ma pan tam coś do załatwienia?
-Saki, już tyle razem mówiłem ci, byś zwracał się do mnie po imieniu –przypomniałem.
-Racja, przepraszam proszę pa… znaczy Bill.
Uśmiechnąłem się tylko i założyłem okulary przeciwsłoneczne. Ruszyliśmy w kierunku domu przyjaciela Toma.
Dojechaliśmy pod mały domek na przedmieściach Hamburga. Kręciło się tu trochę ludzi ze względu na sklepy, które było w oddali widać.
-To tutaj. Pójść z tobą? –spytał Saki.
-Sam sobie poradzę. Poczekaj na mnie w samochodzie –odparłem i wysiadłem z auta.
Nie miałem najmniejszej ochoty tu przyjeżdżać, ale zrobiłem to dla brata. Nie lubiłem Andreasa, nie chciałem wchodzić  z nim w żadne interakcje. Zresztą, on ze mną też nie. A dlaczego? Andy siedział kiedyś w więzieniu. Nie byłem nawet pewny za co, ale wiem, że siedział i wolałem trzymać się od niego z daleka. Zawsze mówiłem Tomowi, żeby zrobił to samo, ale on nie chciał mnie słuchać i mówił, że Andreas się zmienił. Ten zaś twierdził, że próbuję odciągnąć od niego Toma.
Działka nie była ogrodzona żadnym płotem, więc poszedłem od razu pod drzwi i zapukałem niepewnie. Drzwi otworzyły się.
-No proszę, kogo my tu mamy! Doprawdy, nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zechcesz mnie odwiedzić, Kaulitz. Jak życie? –odezwał się blondyn, a ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
-Nie przyszedłem na ploteczki, Andreas –odparłem stanowczo.
-To czego tu szukasz?
-Jest tu Tom?
-Może jest, może nie ma, kto wie… -on wyraźnie próbował mnie wyprowadzić z równowagi.
-Gadaj, albo wyrwę ci te tlenione blond kłaki z głowy! –złapałem go za koszulkę.
-Taki wątły chudzielec jak ty ma mi coś zrobić? Dobre sobie! –zaśmiał się bezczelnie.
W sumie to miał rację, nie byłem w stanie nic więcej mu zrobić, jak zastraszyć. Puściłem go, a ten zaśmiał się jeszcze bardziej.
-Jest tu czy nie? –ponowiłem pytanie.
-Toma tu nie ma. A teraz, wypierdalaj stąd.
-A wiesz, gdzie może być? –pytałem dalej.
-Powiedziałem chyba jasno, że masz stąd wypierdalać?
-Wiesz, gdzie on jest, prawda? Mów, proszę, to ważne!
-LUDZIE, TO BILL KAULITZ Z TOKIO HOTEL! –wydarł się na całe gardło. Widziałem, jak cały tłum ludzi zaczął nadciągać w naszym kierunku.
-Ty skurwysynu! –wysyczałem tylko i zacząłem biec ile tylko sił w nogach w stronę auta Sakiego.
Dobiegłem chyba w samą porę, bo gdy zatrzasnąłem za sobą drzwi, pełno dziewcząt i nie tylko zaczęło napierać, prawie że kłaść się na samochód, krzyczeć moje imię i piszczeć, że aż uszy więdły. Szlag by tę sławę trafił.
-Ruszaj, szybko! –nakazałem ochroniarzowi.
Ten od razu ruszył z piskiem opon i odjechaliśmy z tego miejsca. Saki o nic nie pytał, bo wiedział, jak to ze sławą bywa.
W końcu zajechaliśmy pod nasz dom.
-Dzięki, Saki –podziękowałem mu.
-Nie ma sprawy. Będziesz czegoś potrzebował, jakiejś podwózki czy coś, to dzwoń w każdej chwili.
 Po wejściu do apartamentu, usiadłem na jednym z wysokich krzeseł i schowałem twarz w dłoniach. W tym momencie, czułem się po prostu bezsilny. Jak Toma nie ma u Andreasa, to nie mam pojęcia, gdzie jeszcze mam go szukać.  Nagle, po pomieszczeniu rozległo się dzwonienie telefonu. Szybko zerwałem się z krzesła, podążając za źródłem tego dźwięku, mając nadzieję, że to Tom. Hm, teraz pytanie, gdzie jest komórka? Nie było jej nigdzie widać. Zacząłem pośpiesznie przekopywać poduszki na kanapie, przypominając sobie, gdzie go ostatnio rzuciłem. Jest telefon!
-Cześć, Geo… -odebrałem lekko rozczarowany.
-No hej, Bill! Jak tam? –odezwał się w słuchawce Georg.
-Nijak, a tam?
-Co ty taki nie w sosie?
-Przyjedź do mnie, proszę. Powiem ci.
-Dobra, już jadę. Widzę, że to coś poważnego. Do zobaczenia –rzucił i się rozłączył.
Poczułem chęć wygadania się komuś, może to jakoś mi pomoże.
W przeciągu jakichś 10 minut, rozległ się dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich i otworzyłem.
-To opowiadaj, stary, co cię dręczy –powiedział Geo, klepiąc mnie po ramieniu. W środku, Georg od razu wyłożył się na kanapie w salonie, a ja obok niego. –Masz coś do picia, tak w ogóle?
-W kuchni jest cola, nalej sobie –skinąłem głową w kierunku kuchni. Wrócił po chwili z dwoma szklankami pełnymi napoju, w których było po słomce i plasterku cytryny. Śmieszyło mnie trochę to, że to ja jestem gospodarzem i to ja powinienem obsłużyć gościa, ale wychodziłem z założenia, że Georg jest częścią rodziny i ma się tu czuć jak u siebie.
-O, dzięki –podziękowałem i wziąłem swoją szklankę.
-To o co chodzi? Gdzie Tom?
-Właśnie w tym sęk. Nie ma go. Zostawił rano na stole karteczkę, że na jakiś czas wyjeżdża i mam go nie szukać ani nie dzwonić.
-Tak bez powodu?
-No… to znaczy… -nie wiedziałem przez chwilę, co odpowiedzieć. Nie powiem mu przecież, że wczoraj uprawialiśmy ze sobą seks i teraz on, pod pretekstem oswojenia się z zaistniałą sytuacją, wyjeżdża bez żadnej informacji, gdzie jedzie i na ile. –Bez żadnego konkretnego.
-Przejdzie mu i  niedługo wróci, zobaczysz –poklepał mnie znów po ramieniu. Tez chciałbym tak myśleć. –Wiesz co?
-Hm?
-Na smutki najlepsze są imprezy. Tak się składa, że wybieramy się dziś z Gusem i kilkoma innymi znajomymi do klubu. Idziesz też?
Czy on oszalał? Martwię się o brata, a on mi proponuje imprezy. Chociaż, z drugiej strony…
-Idę –wypaliłem. -Tylko musiałbyś po mnie przyjechać, bo Tom zabrał nasz samochód –przypomniałem sobie.
-Dobra. Będę u ciebie jakoś koło 19, bądź gotów.
-Okej.
-To trzymaj się, Bill –pożegnał się Geo. 
-No, do wieczora –odpowiedziałem.
Objęliśmy się po męsku, klepiąc po plecach i przyjaciel zniknął za drzwiami. 


2 komentarze:

  1. Co się z tym Tomem dzieje? Sam najpierw proponuje, nie ma nawet jakichś większych obiekcji, a potem nie dość, że robi to z Billem tak jakoś bez uczuciowo, to teraz ucieka i zostawia Billa samego. Znaczy, ja rozumiem, że oni nic do siebie nie czują, ale no kurde mam ochotę trzasnąć starszego po łepetynie :) A gdzie rozmowa? Biedny Bill, strasznie mi go żal. Wcale się nie dziwię, że szuka Toma choć ten jasno mu napisał, nie szukaj mnie. Mam nadzieję, że może na tej imprezie znajdzie Toma albo kogoś kto będzie wiedział gdzie on jest.
    Wyczekuję czwartku z niecierpliwością. Buziaczki i dużo weny, świetny odcinek. :*

    OdpowiedzUsuń