czwartek, 30 kwietnia 2015

6. Decyzja

Stwierdziłem, że podczas tego wywiadu będę się starał zachowywać naturalnie w stosunku do Toma. Krzyki, które ponoć można było usłyszeć po drugiej stronie budynku przy naszej wymianie zdań, były wystarczającym dowodem na to, że coś między nami zaszło. Nikt jednak w to głębiej nie wnikał.
Oprócz naszej czwórki i dziennikarki, która miała przeprowadzić z nami wywiad, w pomieszczeniu znajdowało się również kilku kamerzystów.
-Cześć chłopaki! –przywitała nas ciepło dziennikarka. –Jak wasze samopoczucie po wydaniu płyty?
-Jesteśmy bardzo dumni z tego, co udało się nam zrobić przez ostatnie półtora roku- bo tyle właśnie zajęła nam produkcja ,,Humanoida’’. Musieliśmy mieć stuprocentową pewność, że naprawdę jesteśmy zadowoleni z efektu końcowego. –zabrałem pierwszy głos.
-Dokładnie. –zgodził się bliźniak. – Oczywiście, płyta ukazałaby się szybciej gdyby nie Bill, który wykłócał się z nami o zdjęcie na okładkę.
Wszyscy wybuchneli śmiechem, odbierając to jako żart.
Tak naprawdę nie tylko to było powodem, wszystko się przedłużyło przez psychiatrę, ale o tym wiedziały tylko dwie osoby w tym pomieszczeniu. Obawiałem się, że ta druga powie coś, co raczej nie powinno ujrzeć światła dziennego.
Chyba tylko mnie nie było do śmiechu, jednak również wymusiłem uśmiech. Rzuciłem Tomowi porozumiewawcze spojrzenie i już otwierałem usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mi Georg.
-Stary, nie zapominaj, komu gitara nawaliła podczas próby i kto wcześniej upierał się, że zapasowej brać nie trzeba!
Po raz kolejny w Sali było słychać śmiech.
Nigdy wcześniej nie bałem się, że Tom powie coś nieodpowiedniego, ale teraz miałem taką obawę.
Co jakiś czas nasze spojrzenia spotykały się. Brat jednak nie powiedział nic, co mogłoby wywołać jakieś większe podejrzenia, chyba opracował tę samą strategię. Ogólnie mówiąc, nie było wcale tak źle, jak można się było spodziewać. Żartowaliśmy i rozmawialiśmy na luzie przez cały wywiad.
-No dobrze –kobieta odgarnęła blond grzywkę z twarzy, ciągle się uśmiechając.- dziękuję wam bardzo za wywiad, chłopaki! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję porozmawiać. –dziennikarka zwróciła się do kamery- Proszę państwa, przed wami wystąpili Tokio Hotel!
Cała nasza czwórka podziękowała kobiecie za rozmowę. Każdy z nas uścisnął jej dłoń, pożegnaliśmy się i wyszliśmy z pomieszczenia.
-To co, jakie macie plany na resztę dnia? –zagadał Gus, kiedy wyszliśmy wszyscy z budynku.
Zatrzymaliśmy się na parkingu.  
-Miałem zaplanowanych kilka ważnych spotkań, ale póki co ugrzęzłem tu z wami –rzucił Geo i wzruszył ramionami, po czym wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni. 
-Ważnych spotkań? Ze swoją ręką? –zaśmiał się głupkowato Tom i szturchnął Georga zaczepnie w ramię. Po chwili oboje się już śmiali.  
Wyciągnąłem ze swojej torby opakowanie własnych fajek i po chwili miałem już jedną między wargami. Pokazałem otwartą paczkę chłopakom pytając w ten sposób, czy przypadkiem ktoś nie chce się poczęstować. Chętnych raczej nie było, skorzystał tylko Tom.
Gus i Geo uważali, że fajki, które palę, są dla nich za mocne i wolą coś słabszego, po czym nie kręci się tak w głowie. W sumie to wiedziałem, że w moich nie gustują. Chciałem choć stwarzać pozory miłego.
-Hej, ma ktoś ognia..? –spytałem. Zawsze zapomnę tej cholernej zapalniczki, a w domu wszędzie się one walają.
-Bill, kup sobie swoją! Stać cię wkońcu na miliard takich. –jęknął Gus, podając mi ogień.
Po chwili wszyscy zaciągaliśmy się już dymem. Mieliśmy trochę czasu, więc postanowiliśmy wykorzystać go na rozmowę.
Nie kręciło się tu dużo ludzi dzięki ochroniarzom, więc mogliśmy mieć pewność, że nikt nas nie zaatakuje, prosząc o autograf czy zdjęcie. To takie komiczne, że teraz tak mówię, a kiedyś, kiedy z Tomem siedzieliśmy na tym zadupiu zwanym Loitsche, byliśmy skłonni sprzedać po nerce, by tylko ktoś o nas usłyszał. No, przynajmniej ja. 
-Ludzie, zapomniałem, że dziś obiecałem dziewczynie zabrać ją do jakiejś restauracji. Muszę się zwijać. –wyskoczył w pewnym momencie z tematem Gustav. –Georg, jak chcesz mieć podwózkę to też się zbieraj.
-Dobra, chłopaki, my w takim razie się ulatniamy. Umówimy się kiedy indziej, dam wam jeszcze znać. –powiedział Geo odchodząc z przyjacielem w stronę samochodu Gusa. Pomachali nam jeszcze na pożegnanie i wsiedli do auta, po czym odjechali i tyle było ich widać.
Razem z Tomem staliśmy oparci o nasz czarny wóz i chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
-Bill, możemy porozmawiać? –odezwał się w pewnym momencie mój bliźniak. 
-Porozmawiać? Teraz, po fakcie, zebrało ci się na rozmowę? Szkoda, że trochę po czasie. –odparłem mu dość opryskliwie i przestałem opierać się o samochód. Stałem teraz przed nim. –Nie sądzisz, że trochę za późno sobie przypomniałeś o tym, że wszystko sobie mówimy i nie mamy przed sobą żadnych tajemnic?
-Wiem, że nawaliłem, ale pozwól mi to wytłumaczyć, proszę cię. –mówił to takim przyjemnym dla ucha tonem… Ale postanowiłem być stanowczy i temu nie ulec.
-Nie, Tom. Ja już wszystko rozumiem i nie mam ochoty słuchać, jaką gadkę tym razem wymyśliłeś, jak to żałujesz i tak dalej.
-Daj mi dwie minuty. Tylko dwie –nie dawał za wygraną. Był strasznie uparty. 
-Dobra, mów, ale się streszczaj.

Obym nie pożałował swojej decyzji.

sobota, 25 kwietnia 2015

5. Jesteś pewien?

Pod studio dotarliśmy za wcześnie, mieliśmy jeszcze jakieś 20 minut czasu. Tom odpiął pasy i na mnie spojrzał, jakby czekał, aż coś powiem.
-Mamy jeszcze trochę czasu. Idziemy już, czy chwilę poczekamy w aucie? –odezwałem się.
-Nie ma sensu tu siedzieć. Chodź, może ktoś już jest.
Przytaknąłem, po czym wyszliśmy z auta.
W studiu zaproszono nas do osobnego pokoju, byśmy mogli usiąść i poczekać na resztę. W pomieszczeniu znajdowało się kilka czarnych kanap, stolik do kawy, a na nim kosz z owocami.  Tom pierwszy się do nich dorwał, a ja usiadłem naprzeciwko niego i tylko wywróciłem oczami. 
-Chcesz też? –zapytał, obierając banana ze skórki.
-Śniadanie mnie jeszcze trzyma, dzięki.
-Nie wiesz co tracisz, banany są naprawdę słodkie... –pomachał mi nim przed nosem i zaczął jeść owoc.
Sposób, w jaki jadł tego banana był dość… nietypowy. Zatapiał go całego w swoich ustach i poruszał się na nim wargami. Przejechał językiem po całej długości owoca, po czym oblizał usta. Spoglądałem na to z lekkim obrzydzeniem.
W tym właśnie momencie, do pokoju weszli Geo i Gus z zadowolonymi minami.   
-Patrz Gus, klony już na nas czekają! –krzyknął wesoło Georg i usadowił się obok mojego brata. –Weź się nie baw tym biednym bananem, Tom, bo jeszcze nim sobie krzywdę zrobisz! –zaśmiałem się. Tom spojrzał na mnie przekazując mi niemą informację, żebym się zamknął.
-Dobra, chłopaki. Obiecaliśmy Jostowi, że rzucimy okiem, czy już jesteście i jeszcze na chwilę do niego wrócimy. To widzimy się na wywiadzie –rzucił przed wyjściem Gustav i razem z Georgiem zniknęli za drzwiami.
Gus i Geo nie wiedzieli nic o tym, że ,,leczę’’ się psychiatrycznie. Nie wiedział o tym nikt, oprócz mnie, Toma i lekarzy, którym wcześniej zapłaciliśmy dość pokazną sumę za milczenie i ukrywanie mojego nazwiska, jakby ktoś się pytał.
Tom dalej jadł tego przeklętego banana, coraz bardziej mnie irytując.
-No co się tak lampisz? Jak ci laska obciąga to też masz taką minę? – bardziej dobitnie i bezpośrednio nie mógł tego ująć.
-Nie chodzę już z tobą do hoteli z tymi dziewczynami, zapomniałeś? To się zrobiło nudne.
-Taa. Nudne, bo nie umiesz się nimi porządnie zająć. –czy on jest jakiś obłąkany?
-Żadna jeszcze nie narzekała, ale chciałbym zobaczyć jak to jest robić to z kimś, kogo się naprawdę kocha…
-Proszę cię, mi też będziesz wciskał te bajeczki o prawdziwej miłości, które wciskasz innym, a oni się na to nabierają? Bill, ja cię za dobrze znam.
-Zamknij się, ktoś może nas usłyszeć! –powiedziałem prawie szeptem.
-A co mnie to obchodzi?
-Ja pieprzę, Tom! Ja ciebie już nie poznaję! –nie wytrzymałem, nerwy mi puściły. Przed chwilą sam uciszałem brata, a mnie pewnie było już słychać na całym korytarzu. –I co ty w ogóle odwalasz od kilku dni, co?!
-Co niby takiego robię? –już nie wiedziałem, czy on jest taki głupi i nie wie o co mi chodzi, czy tylko kombinuje jak koń pod górkę, jakby tu wyprowadzić z równowagi młodszego braciszka.
-Odkąd mam te sny wszystko się zmieniło. Nie dotykasz mnie wcale, nawet głupiej piątki nie chcesz przybić. Wmawiasz mi, że jestem świrem, że te sny są chore, obrzydliwe i leczenie jest dla mojego dobra. O mało nie zgniatasz mi obojczyków. Potem nagle dostajesz jakiegoś przebłysku, bez słowa mnie przytulasz, dotykasz, prawisz komplementy i prowokujesz swoim zachowaniem! –wyrzuciłem z siebie wszystkie swoje myśli.
-To JA cię prowokuję? A może ty naprawdę nie masz żadnych snów i robisz to wszystko tylko na pokaz?
-Jak możesz w ogóle sugerować, że kłamię? Jak przeszło ci to przez gardło? Przecież ich sobie nie wymyśliłem! Nie jestem zboczeńcem mającym fantazje erotyczne z własnym bratem!
-Jesteś pewien? –w jednej chwili wszystko do mnie dotarło.
-A więc o to ci chodziło przez ten czas? Chciałeś mnie podpuścić i zobaczyć, czy czuję coś do ciebie w TEN sposób?
-Bill, to dla twojego dobra. Musiałem to jakoś sprawdzić.
Zamurowało mnie. Przez myśl by mi nawet nie przeszło, że Tom mógłby tak pomyśleć. Pomyśleć, że mógłbym sobie coś takiego wymyślić i kłamać w takiej okoliczności.
-Dla mojego dobra? Mojego dobra?! DOBRA, DO JASNEJ CHOLERY? –aż wstałem z kanapy. –Wiesz co? Zawiodłem się. Zawsze byłem przekonany, że o wszystkim sobie mówimy, obdarowujemy się wzajemnym zaufaniem. Teraz okazuje się, że przez cały czas mi nie wierzyłeś. Tom, ja już ci nie ufam.
Chwilę przed nim stałem, czekając na jakąkolwiek reakcję. ,,Przepraszam’’; ,,To nie tak’’ czy chociażby ,,Pocałuj mnie w dupę’’. Jakąkolwiek. Byłem już nawet gotów na to, że da mi w twarz. On tylko siedział i milczał, wlepiając wzrok w podłogę.
Nic tu po mnie, pomyślałem. Ruszyłem w kierunku drzwi, które nagle się otworzyły. Stanąłem jak wryty patrząc na postać, którą tam ujrzałem.
-Co to za krzyki? Słychać was z drugiej strony budynku. –spytał niczego nieświadomy David Jost. – Zaraz rozpocznie się wywiad. No dalej, chodźcie. Wszyscy już czekają. –pokazał gestem, żebyśmy się pośpieszyli.

Szliśmy w kierunku pomieszczenia, gdzie miało się wszystko odbyć. Straciłem całą ochotę na rozmawianie z kimkolwiek, w szczególności z natrętnymi dziennikarzami. Teraz nie pozostało mi nic innego, jak popisać się moimi umiejętnościami aktorskimi i udawać, że nic między mną, a bliźniakiem nie zaszło i szczerzyć się sztucznie do kamery. Tak niestety wygląda show-biznes, czyli całe to bagno, w którym taplam się razem z Tomem. 


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

4. O co tu chodzi?

Był piękny, słoneczny  poranek. Zegar wskazywał godzinę siódmą. Promienie słońca zaglądały przez szpary w roletach, padając prosto na moją zaspaną twarz.
Nie miałem pojęcia, która godzina i, co najważniejsze, dlaczego wstałem bez budzika (co było raczej rzadkością w przypadku zarówno Toma, jak i moim).
Podniosłem się na łokciach. Pamiętam, że położyłem się do łóżka jeszcze w ciuchach, ale jakoś nie mogłem sobie przypomnieć, bym nakrywał się tym puchatym kocem. Poza mną, tylko jedna osoba mogła to zrobić. Miło, że się o mnie troszczy. Wkońcu jest moim starszym bratem.
Byłem wyspany i wypoczęty, aż dziwne. Przecież zawsze, kiedy budzę się w nocy… Chwila!
Czy ja się budziłem? Nie przypominam sobie. Czyżbym dzisiaj nie miał koszmarów?  W dodatku, jakim cudem spałem tak głęboko, że nawet nie usłyszałem otwierania skrzypiących drzwi i Toma przykrywającego mnie kocem?
Z namyśleń wyrwał mnie budzik. Godzina siódma trzydzieści. Starszy pewnie jeszcze śpi, chociaż o niego to się nie martwię. Szybko wciągnie spodnie i jakąś bluzę. U mnie sytuacja nieco się komplikuje –muszę się pomalować, ogolić (tak, mi również rośnie zarost), umyć włosy i je ułożyć, pomalować paznokcie… Nie będę z tym przecież chodzić do kosmetyczki. Faceci tak nie robią, to pedalskie! No i wziąć kąpiel, o której tak wczoraj marzyłem. Wywiad mamy na dwunastą, raczej zdążymy ze wszystkim.
Odkryłem się i zacząłem się zbierać z łoża, chwiejnym krokiem wychodząc z pokoju. Łazienka mieściła się na górnym piętrze, jakieś dziesięć kroków od Rezydencji Billa, że tak sobie pozwolę nazwać mój pokój.
Po drodze zajrzałem jeszcze do Toma. Delikatnie uchyliłem drzwi, chcąc narobić jak najmniej hałasu. Miał zamknięte oczy. Tak jak się spodziewałem- jeszcze spał.
W łazience stwierdziłem, że nie ma sensu zakluczać się skoro i tak brat jeszcze nie wstał, więc jedynie je przymknąłem.
Odkręciłem kurek i woda zaczęła powoli napełniać ogromną wannę. Wlałem płyn do kąpieli o jakimś kwiatowym zapachu i zacząłem zmywać resztki makijażu, którego nie zdążyłem pozbyć się dnia wczorajszego.
Ściągnąłem bluzkę, spodnie, łańcuszek i kilka innych wisiorów, które miałem wczoraj na sobie i rzuciłem wszystko na pralkę. Spojrzałem na siebie w lustrze. Kolczyk w lewym sutku pobłyskiwał metalicznym połyskiem.  Do reszty ubrań dołączyły również skarpetki i bokserki.
Stałem już kompletnie nagi i oglądałem swoją sylwetkę w lustrze.
Głaskałem się po sutkach, wystających żebrach i po sporym tatuażu na boku. Lubiłem swoje ciało, było takie delikatne i kruche.
Moja dłoń zeszła trochę niżej, na krocze. Brakowało mi trochę dotyku, więc musiałem sam sobie jakoś radzić. Rozładowywanie napięcia seksualnego na pierwszej lepszej osobie i dbanie tylko o swoją przyjemność, a kochanie się z kimś, kogo naprawdę darzy się uczuciem to przecież dwie różne rzeczy. To drugie, tak samo jak Tomowi, było mi obce. 
 Zacząłem poruszać prawą ręką na swoim członku w górę i w dół, zmieniając co chwile tempo. Drugą pieściłem drobne sutki oglądając wszystko w lustrze. Raz przyspieszałem, a raz zwalniałem. Góra-dół, góra-dół. Moja dłoń zacisnęła się na główce penisa, a po chwili przez całe moje ciało przeszedł prąd podniecenia i poczułem na swojej ręce ciepłe nasienie. Miałem tylko nadzieję, że moje jęki nie obudzą Toma...
 Spojrzałem na wannę, była już pełna. Umyłem ręce i do niej wszedłem. Powoli zatopiłem się w pianie. Tego było mi trzeba – chwili odprężenia. Zamknąłem powieki i poddałem się tej błogości.
Nie mam pojęcia, ile czasu tak leżałem. Usłyszałem nawet Toma jak kręcił się na korytarzu, musiało być już po ósmej. Nagle drzwi się otworzyły, do łazienki wszedł bliźniak. Dobrze, że nie wkroczył tu, kiedy się masturbowałem, przeleciało mi przez myśl.
-Hej, Bill! – powitał mnie serdecznym uśmiechem. – Nie słyszałem twojego budzika i myślałem, że zaspałeś. Trochę się zdziwiłem, że ty już na nogach, bo nie było cię w pokoju.
-Wstałem przed dzwonkiem.– rozwiałem jego wątpliwości. Zdziwił się. –Tak, sam w to nie wierzę. A tak w ogóle, to chciałeś coś?
Tom zbliżył się do mnie i usiadł na kancie wanny. Gdybym chciał być chamski, nakrzyczałbym na niego za włażenie tu bez pukania, przecież może iść na dół, do drugiej łazienki.
-W sumie to chciałem tylko zorientować się, gdzie jesteś. – pogładził mój policzek opuszkami palców, przejeżdżając do ust. –Mam takiego ładnego brata…
Uniosłem brwi i spojrzałem na niego wymownie z miną w stylu ,,O czym ty mówisz, do jasnej cholery?’’, ale nie skomentowałem jego zachowania.
-Dobra, ja ci już przeszkadzać nie będę. Szykuj się i zejdź na dół koło jedenastej, musimy jeszcze zdążyć na miejsce. Georg, Gustav, Jost i cała reszta mają tam już na nas czekać.
-Okej, zejdę. –odpowiedziałem krótko. Kiedy wychodził, jeszcze się do niego uśmiechnąłem.
Tom zaczął się trochę dziwnie zachowywać po tym całym zajściu na parkingu. Najpierw mnie bez słowa przytula, potem czule dotyka i prawi komplementy. Przecież jeszcze wczoraj wysyczał mi prosto w twarz, że to, o czym mam sny jest obrzydliwe. Starał się unikać raczej jakiegokolwiek dotyku i teraz wyjeżdża z takimi akcjami?

Wyszedłem z wanny i zacząłem się dokładnie wycierać. Owijając się tylko ręcznikiem w pasie i, z drugiego robiąc turban na głowie, wyszedłem z łazienki. Podreptałem w kierunku swojego pokoju by ubrać się w coś konkretnego.
W dalszym ciągu myślałem o Tomie. 


piątek, 17 kwietnia 2015

3. Chwila zwątpienia

Nie marzyłem teraz o niczym innym, jak o wskoczeniu do wanny. Długa, odprężająca kąpiel z pięknie pachnącą pianą. Tylko ja i papieros. Taak, zdecydowanie tego było mi teraz trzeba. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i zamknąłem oczy, wyobrażając sobie ten widok.
Z namysłu wyrwał mnie Tom.
-Bill, tylko mi tu nie zasypiaj! –pomachał mi ręką przed twarzą.- Już niedługo będziemy w domu.  
-Mhmm…
Nie skupiałem się szczególnie na tym, co ma mi do przekazania, ale nie dlatego, że mnie to nie obchodzi. Nie chciałem zaczynać kolejnej kłótni swoimi odzywkami, które same mi się cisną na język, kiedy nie mam ochoty z nikim prowadzić dyskusji. Miałem dość wrażeń jak na jeden dzień. Bliźniak widocznie to zauważył i nie naciskał, dał spokój, byłem mu za to wdzięczny.
 Klinika znajdowała się około 80km od naszego domu. Była jedną z najlepszych na terenie całych Niemiec. Droga minęła w miarę szybko, przynajmniej mi.
Zajechaliśmy na parking koło godziny dwudziestej. Tom wyrównał jeszcze zaparkowany samochód na jednym z miejsc i wysiedliśmy prawie równocześnie.
-Dom, nareszcie! Pod koniec, droga zawsze się tak niemiłosiernie dłuży. –przeciągnął się, chcąc wyprostować zmęczone po jeździe plecy.
-No, już czas najwyższy. –skomentowałem.
Powiesiłem sobie torbę na jedno z ramion, za które wcześniej tak zawzięcie szarpał mnie brat. Zatrzymaliśmy się obaj przed drzwiami wejściowymi  i spojrzeliśmy na siebie wyczekująco.
-Masz klucze? – spytał, przerywając ciszę.
-Na litość boską, czy ja za każdym razem muszę o wszystkim myśleć? –odparłem poirytowany. –Myślałem, że ty je wziąłeś. – zaczął się śmiać, mi jakoś do śmiechu nie było. –I co rżysz?!
-Wziąłem, wyluzuj. Tylko cię sprawdzam. –prychnąłem. Sprawdza, na ile może sobie pozwolić zanim się wnerwię? Póki co wszystko idzie w dobrym kierunku.  
Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i odszukując właściwy, otworzył drzwi i wepchnął się pierwszy. Zamknąłem je za nami rzucając torbę na krzesło stojące w holu.
Ściągnąłem z ramion kaftan i schowałem do ogromnej szafy. Mieszając chwilę między wieszakami, badałem wnętrze mebla. Jutro mamy wywiad - chciałem choć odrobinę zorientować się, co będę na sobie mieć.
Natrafiłem swoimi długimi, szczupłymi palcami na znany mi materiał. Chwyciłem za wieszak i wyciągnąłem moją ulubioną, skórzaną kurtkę. Przytuliłem ją do wątłej klatki piersiowej i zacząłem wciągać nosem zapach skóry. Cofnąłem się trochę w tył, kilka kroków. Nagle moje plecy zderzyły się z czymś i prawdopodobnie, a raczej na pewno, nie była to ściana.
-Ach! – krzyknąłem zdezorientowany. –Co, u licha? –odwróciłem się. Stał za mną brat. – Tom, wybacz, nie widziałem cię…- w tym momencie nie byłem w stanie zrozumieć sam siebie. Zacząłem się tłumaczyć, a to przecież on pojawił się z nikąd i za mną stał. Z jego twarzy byłem w stanie jedynie odczytać zakłopotanie.
Ostatnio zdałem sobie sprawę, że bałem się, iż któregoś dnia wkońcu nie wytrzyma i mi po prostu przyłoży. Tak, bałem się mojego własnego brata, którego, jak mi się wydawało, znam lepiej niż on sam zna siebie. Trochę obawiałem się jego reakcji, dalej miałem przed oczami ten obraz, kiedy zaczął mną szarpać jak kukiełką, ledwo nie łamiąc mi przy tym obu obojczyków. Przecież on ma nade mną znaczną przewagę fizyczną. Na szczęście, dość trudno było go wyprowadzić z równowagi, jednak udało mi się to dziś oznajmiając, że nie chcę już chodzić do tej pieprzonej kliniki. Doskonale wiedziałem, na ile mogę sobie pozwolić – moje docinki puszczał z reguły mimo uszu. Jednak szczególnie jeden, bardzo drażliwy temat działał na bliźniaka jak płachta na byka – psychiatra, moje niemoralne sny i ich nieznany nam póki co przekaz, który podobno sobie uroiłem.
Czasem żałuję, że mu o nich powiedziałem. Najlepiej wiem przecież czy zwariowałem, czy też nie. Co prawda, jestem chyba jedyną osobą wierzącą w tę drugą opcję, ale kto może znać prawdę, skoro nie ja? Tego się póki co trzymajmy…
-Billy, braciszku! Jak się cieszę, że cię widzę! –odezwał się po chwili. Ta sytuacja była co najmniej dziwna.
- Znowu pożyczyłeś pieniądze od Georga i nie masz za co oddać, mam rację? Od razu mówię ci, że nasze wspólne konto ma pozostać nietknięte. – zastrzegłem.  
-Nie o to chodzi. Przecież o tym rozmawialiśmy i obiecałem ci, że więcej tego nie zrobię. A ja dotrzymuję obietnic. –uniosłem brwi. Trochę zdziwił mnie tą odpowiedzią, no ale niech mu będzie.
-To po co się skradasz, prawie doprowadzając mnie do zawału serca? Nie widzisz, że zajęty jestem?
-Obściskiwaniem się z częściami garderoby? –zaczął się śmiać jak idiota, a moją twarz oblał soczysty rumieniec.
Na główne pytanie dalej nie znałem odpowiedzi, ale dałem sobie spokój.
-To wszystko? Tylko po to przyszedłeś? W takim razie, dziękuję za fatygę. –rzuciłem z ironią w głosie. Obdarowałem go jedynie chłodnym spojrzeniem i ruszyłem w stronę schodów. Niespodziewanie, jakaś ciepła dłoń złapała mnie za drobny nadgarstek.
-Co..? –tylko to zdążyłem wycedzić przez zęby. Poczułem jak mocno mnie do siebie przyciąga i, bez ani odrobiny wyczucia, mocno ściska. Przytulaniem ciężko byłoby to nazwać. Przez chwilę nawet myślałem, a raczej byłem pewien, że mnie zgniecie, albo wypłyną ze mnie wszystkie flaki. Sam nie wiem co byłoby gorsze. Mimo to, poddałem się temu gestowi.
Dawno się nie przytulaliśmy. Odkąd Tom wie o moich koszmarach o nas w roli głównej, starał się ograniczać nasze kontakty cielesne do minimum. Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Staliśmy tak przytuleni przez dłuższą chwilę, po prostu.
Sytuacja zrobiła się jednak trochę niezręczna.
Oderwałem się pierwszy i bez słowa wbiegłem po schodach na górne piętro. Przeszła mi chęć na kąpiel, zdecydowałem, że wezmę ją jutro z rana.

Wparowałem do pokoju i dosłownie padłem na łóżko w ciuchach. Nie chciało mi się nawet przebierać, a co dopiero ruszyć do łazienki. Jedynym moim pragnieniem było w tej chwili wtulenie twarzy w poduszkę i pogrążenie się w głębokim śnie, bez koszmarów.
Jak na złość, kiedy byłem niemiłosiernie zmęczony, za licho nie mogłem zasnąć. Zdawało mi się, że każda moja myśl waży z tonę. 
By zająć czymś myśli, postanowiłem zastanowić się, w co będę ubrany podczas jutrzejszego wywiadu. Miałem zamiar wystroić się w szare, obcisłe spodnie, białą koszulę, jakieś dodatki; trochę biżuterii, oraz ulubioną, czarną, skórzaną kurtkę. Dokładnie tę, którą trzymałem przy Tomie w korytarzu…
Nie doszukiwałem się sensu w tym, co przed chwilą miało miejsce, byłoby ciężko. Czyżby zrozumiał, że pochopnie nazywał mnie świrem nieskończoną ilość razy przez ostatnie kilka lat? Naszły go wyrzuty sumienia? Ma jednak w sobie tę odrobinę empatii, jak każdy normalny człowiek? Takie nieme przeprosiny? Na te wszystkie pytania nie zna odpowiedzi nikt inny, jak sam Tom.

Nie zdążyłem nawet zauważyć, kiedy zasnąłem.

niedziela, 12 kwietnia 2015

2. Cisza przed burzą

 Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po opuszczeniu budynku, było założenie okularów przeciwsłonecznych. Słońce bezlitośnie dawało po oczach. 
Na parkingu, przy samochodzie stał Tom palący papierosa. Kurwa, też zachciało mi się jarać. Zacząłem przekopywać nerwowo torbę w poszukiwaniu papierosów. Znalazłem tylko puste opakowanie.
 Im mniejszy dystans nas dzielił, tym bardziej wyraźne zdziwienie malowało się na jego twarzy. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie wypytywać o powód skróconej wizyty.
             -Już koniec? Myślałem, że zdążę jeszcze szybko zapalić zanim wyjdziesz i nie będziesz znowu żebrał o fajki. –   odezwał się pierwszy wyjmując z ust papierosa.  
-Tom, proszę, z tego pośpiechu nawet nie pomyślałem o tym, by je zabrać z domu.
Ręce mi się już trzęsły, a on zdawał sobie sprawę, że jestem na głodzie nikotynowym. Wyciągnął z kieszeni obszernych spodni paczkę Marlboro i mi ją podał. Wyciągnąłem papierosa i wsunąłem go między wargi, po czym wyciągnąłem w jego stronę wyczekująco rękę. On tylko uniósł brwi.
-Ognia daj! –Poruszyłem palcami na znak, że czekam aż poda mi zapalniczkę. Rzeczywiście, jestem bardzo niecierpliwy.
-Aa, no tak. Wybacz braciszku. 
Ostatnie dwa słowa wypowiedział tak, jakby rozmawiał z małym dzieckiem. Podał mi zapalniczkę, którą szybko przyłożyłem do trzymanego w buzi papierosa i odpaliłem, zaciągając się. Z moich ust wydobyła się gęsta stróżka dymu. Od razu poczułem się lepiej, poprawił mi się też humor. Wszystko byłoby dobrze gdyby coś nie przykuło mojej uwagi. Staliśmy na parkingu, w oddali było widać klinikę psychiatryczną, z której przed chwilą tak szybko wyszedłem. W wejściu stała ta dziewczyna z poczekalni, machała mi. Odwróciłem szybko głowę patrząc z powrotem na Toma i jednocześnie powracając do rzeczywistości.
-Odpowiesz na moje pytanie, Bill?
-Że co? Nie słuchałem cię, przepraszam.  –znowu spojrzałem w tamtą stronę, dziewczyny już nie było.
-Dlaczego tak wcześnie wyszedłeś? –ponowił pytanie wyrzucając peta.
A już myślałem, że zapomni o to dopytać. Co mam mu powiedzieć? Że uciekłem wcześniej mimo, że pani psychiatra poprosiła mnie o poczekanie na nią  poczekalni, bo wkurwiła mnie jakaś małolata? Wiedziałem, że nie ma co kłamać, osoba taka jak bliźniak zna mnie zbyt dobrze by mu wciskać kit.
-Uciekłem. –odparłem krótko niczym się nie przejmując.
-Co?! – momentalnie podniósł głos.
Nie cierpię tego. Nagle z troskliwego, kochającego brata zmienia się w jakiegoś krzykacza mającego same pretensje. Jakby w pewnym momencie ktoś podmienił dwie osoby. Przede mną stała właśnie ta podmieniona, kompletnie mi obca.
-Mam ich dość, Tom. Więcej tam nie pójdę, to nic nie daje tak, czy siak.
-Nie chcę tego słyszeć! Osobiście dopilnuję, żebyś o umówionej godzinie czekał grzecznie przed gabinetem, słyszysz?! –zaczął na mnie krzyczeć.
Złapał mnie za moje szczupłe ramiona i zaczął mną potrząsać, ciągle krzycząc. Miał gdzieś to, że wszyscy się na nas patrzą, jak na kłócące się małżeństwo. Po chwili, poczułem jak zaciska swoje silne dłonie na moich delikatnych ramionach coraz bardziej. To takie typowe.
-Nie drzyj się, jesteśmy w miejscu publicznym! I nie szarp mną jak jakąś, kurwa, zabawką! –zacząłem się wyrywać i go przekrzykiwać.
To wszystko przerabialiśmy już tyle razy…
 -Nie rozumiesz, że te popieprzone sny to jakaś wiadomość?!
-Co ty pierdolisz?! Jaka wiadomość do cholery?! To jest kazirodztwo, Bill, KAZIRODZTWO! To chore! –nie puszczał mnie, ja dalej się wyrywałem.
Bądźmy szczerzy - Tom jest zbyt silny, nie miałem szans.
-No to co mam twoim zdaniem zrobić? Zabić się? Strzelić sobie w łeb lub skoczyć z dachu wieżowca?! –w tej chwili uspokoił się i mnie puścił. – Mogę to zrobić, dam wam wszystkim spokój, wszyscy się ucieszą. Ty pozbędziesz się dodatkowego problemu jakim jestem, a ci lekarze będą mieć z głowy kolejnego wariata –mówiłem rozmasowując obolałe ramiona.
Naprawdę, to wcale nie zamierzałem się zabijać. Tak zwany szantaż emocjonalny.  
-Ciebie już do reszty pojebało… Nie, masz tam po prostu chodzić, zrozumiałeś? Ostatnio twój stan psychiczny się pogarsza. Bill, masz sny w którym pieprzysz się ze swoim własnym bratem i próbujesz wszystkim udowodnić, że ktoś próbuje ci coś przez to przekazać, to nie jest normalne. Właśnie dlatego chcę, byś tu uczęszczał. Lekarze są po to, by ci pomóc.
-Tak, kurwa! Zamknijcie mnie w jakiejś komorze odseparowanej od świata z jakimiś psycholami, bo jestem niebezpieczny dla innych! – krzyczałem wymachując rękoma na wszystkie strony świata podczas gdy Tom próbował mnie uspokoić.
-Billy… - jego ton nagle złagodniał.
Wrócił mój brat. Tom, jakiego znam. Ale to tylko przygrywka. Chce mnie udobruchać i sądzi, że wtedy się na wszystko zgodzę, za dobrze go znam, by nabrać się na taki banalny trik. Nie tym razem, braciszku. 
Zaczął się do mnie zbliżać.
-NIE DOTYKAJ MNIE! – gwałtownie go odepchnąłem.
 Dzieliła nas bezpieczna odległość, tak przynajmniej mi się zdawało. Głowa zaczęła mi pulsować bólem. Wyrzuciłem trzymanego w dłoni peta i spojrzałem w jego kierunku rozmasowując skronie. Tom w tym czasie wsiadał do auta i włożył kluczyki do stacyjki.
-Jedziesz? –spytał tak łagodnym, miłym dla ucha tonem, jakby nic się przed chwilą między nami nie wydarzyło.
-Tak. –odpowiedziałem i otworzyłem drzwi samochodu.
Wsiadłem pośpiesznie do czarnego auta i opuściliśmy to przeklęte miejsce, kierując się w stronę domu.

Nie potrafiłem się na niego długo gniewać, po prostu nie potrafiłem.

piątek, 10 kwietnia 2015

1. Spowiedź

- Streszczaj ruchy Bill, znowu się spóźnisz do tego pieprzonego psychiatry! – ponaglał mnie mój brat bliźniak Tom, który pojawił się w drzwiach łazienki.
- Łazienka zajęta, wynocha  – trzasnąłem drzwiami tuż przed jego twarzą - Poza tym puka się! –wrzasnąłem.
Usłyszał to z pewnością, gdyż dosłownie ułamek sekundy później rozległ się dźwięk tłuczonego o ścianę szkła. Tom właśnie tak wyładowywał swoją złość – na szklanych przedmiotach, które miał pod ręką, i które nic nie zawiniły.
Tymczasem ja, stojąc przed wielkim lustrem, oglądałem się w najlepsze. Widziałem w nim wysokiego, bardzo szczupłego chłopaka.  Ciemne włosy okalały jego szczupłą twarz o ostrych rysach. Tęczówki koloru mlecznej czekolady, podkreślone starannym makijażem, wpatrywały się w taflę lustra.
Na pozór wygląda bardzo niewinnie. Kim jest tak naprawdę? W zasadzie, to pytanie powinno brzmieć: Kim ja naprawdę jestem? Co mogę o sobie powiedzieć?
Mam na imię Bill, jestem wokalistą zespołu Tokio Hotel. Dusza romantyka, w dalszym ciągu poszukujący prawdziwej miłości… To wszyscy wiedzą. Jednak są również rzeczy, o których wie zdecydowana mniejszość osób, tu sprawa ma się trochę inaczej. Rzeczy, które nigdy nie wyszły na światło dzienne.
Stawiam dobro swoje ponad wszystkich innych, czysty egoizm. Wyjątkiem od tej reguły jest mój brat, dla niego poświęciłbym całe swoje życie. Zresztą, on dla mnie też i dobrze o tym wiem. Jestem materialistą. Z łatwością przychodzi mi manipulowanie ludźmi i wykorzystywanie ich. Palę nałogowo, uspokaja mnie to. Wyobrażam sobie, że razem z dymem moje ciało opuszczają wszystkie zmartwienia i problemy. Paczkę na dzień, czasem i nawet więcej. Lubię się napić. Chociaż, po zastanowieniu się, słowo ,,napić’’ jest mało adekwatne do tego, jak jest w rzeczywistości.  Mogę wręcz stwierdzić, iż lubię schlać się jak szmata. Razem z Tomem wykorzystujemy przypadkowo napotkane dziewczyny w pokojach hotelowych. Głównie on, mnie to już zaczęło nudzić. Nienawidzę rutyny. Narkotyki również mają miejsce w moim spieprzonym już do reszty życiu, w którym przez prawie cały czas towarzyszy mi brat.
Mój brat bliźniak, zawsze jesteśmy razem. Mimo tego, co stało się zaledwie 10 minut temu, mamy ze sobą bardzo dobry kontakt. Wszystko robimy we dwójkę. Dzielimy wspólny apartament, który pewnie Tom w tej chwili demoluje. No właśnie, skąd ten nagły przypływ agresji? Otóż, dzieje się tak tylko w dni, w które mam wizytę u psychiatry. Chodzę na różne zabiegi od kilku lat. Raz, czasem dwa razy w tygodniu. Głupota. Mógłbym wszystkie te papiery podrzeć i wypieprzyć do kosza. Jednak nie zrobię tego, przynajmniej nie teraz. Do wszystkiego namówił mnie Tom. Mówi mi, że to dla mojego dobra chociaż i tak znam całą prawdę, uważa mnie za wariata.

Na dole, zgrabnie omijając roztłuczone szkło i inne porozrzucane po podłodze przedmioty, poszedłem w stronę siedzącego na kanapie Toma. Mój bliźniak czekał na mnie wyraźnie zniecierpliwiony. Aż mnie język świerzbił by skomentować jego minę, ale w chwili, kiedy spojrzałem na zegar, powstrzymałem się. Ja pierdolę, i tak za każdym razem. Tom widząc, że kieruję się w stronę drzwi wyjściowych, podążył za mną.
Ani on, ani ja nie odzywaliśmy się do siebie. Dopiero pod kliniką zaczął obsypywać mnie kazaniami, jaki to ja jestem nieodpowiedzialny, jaki to ja jestem głupi. Jak jakiś wulkan, który właśnie wybuchł. To miejsce działało tak na nas obojga.
Wyskoczyłem z auta i szybkim krokiem pomaszerowałem w stronę gabinetu. Znałem już te korytarze na pamięć, trafiłbym tu z zamkniętymi oczami. Pod samym gabinetem już prawie biegłem. Zapukałem delikatnie do drzwi, po czym wszedłem do środka.
-Bill, mógłbyś chociaż raz przyjść na czas? Już chciałam iść do domu. – powitała mnie na wejściu pani psychiatra.-Proszę, usiądź.
Nienawidziłem jej z całego serca.
 –Jak twoje samopoczucie?
-Okropnie, jak zawsze zresztą. –odbąknąłem jej pod nosem siadając na krześle.
Ona jest dla mnie niemiła, ja dla niej też nie muszę.
-To powiedz mi może, co ci się dziś śniło. –standardowe pytanie.
Znam ten cały schemat na pamięć.
-Jak to kto? On. Znowu.
-Kto?
-ON. W ogóle mnie nie słuchasz…
-Bill, jestem tu dla twojego dobra. Chcę ci pomóc, musisz mi zaufać. –ale pierdolisz, kobieto.
-Jak mam zaufać komuś, kto uważa cię za wariata..?
Pani psychiatra patrzyła na mnie i milczała. Otworzyła usta jakby miała zamiar coś powiedzieć, po chwili je zamykając i westchnęła głośno.
-Mój brat. Uprawialiśmy seks w moim śnie. To już 18 raz w tym miesiącu.  Im bardziej próbuję o tym nie myśleć, tym z większą siłą powraca. Penetruje mnie coraz szybciej i boleśniej. Jedną ręką błądzi po całym moim ciele, jakby szukał czegoś bardzo ważnego. Drugą zaś, porusza się na moim przyrodzeniu. Nie mogę się wyrwać, nie mogę krzyczeć. Wszędzie widzę tylko spermę zmieszaną z krwią. –zacząłem jej się spowiadać, nie dbając nawet o sposób, w jaki o tym opowiadam.
 Trzymałem ręce na pasku, nerwowo bawiąc się srebrną klamrą, po czym kontynuowałem.
– Mówiłem mu o moich chorych snach. O tym, że to jakaś wiadomość, ktoś próbuje mi coś przekazać. O tym, że męczę się z tym tyle czasu. O tym, że to coś, do jasnej cholery, znaczy! Dlaczego mnie to kurwa mać spotyka?! Mało mam przecież tych pieprzonych problemów w życiu! Tylko czego ten ktoś ode mnie chce?! –nawet nie zauważyłem, kiedy podniosłem głos co chwilę klnąc i zacząłem drzeć się na biedną panią psychiatrę, jakby była czemukolwiek winna.
Kobieta podniosła się z krzesła i zaczęła iść w moją stronę próbując mnie uspokoić. Ja tylko zamknąłem oczy i łapiąc  się za głowę, spuściłem ją na dół.  Cały się trzęsłem.
-Bill, już spokojnie. Wyjdź na chwilę na korytarz i na mnie poczekaj, muszę coś załatwić.
Skinąłem tylko głową. Powoli wstałem z krzesła, miałem nogi jak z waty. Wyszedłem na zewnątrz. Zająłem pierwsze lepsze miejsce na korytarzu. Usadowiłem się obok jakiejś dziewczyny czekającej w kolejce. Miała na oko 15, może 16 lat i włosy do ramion koloru kasztanowego. Była bardzo blada, przerażała mnie. W momencie kiedy odwróciła wzrok w moją stronę, w oczy rzucił mi się jej rozcięty łuk brwiowy i warga, która w pewnym momencie drgnęła i z ust dziewczyny wydobył się słaby, cichy ale bardzo dziewczęcy głos.
-Wiesz, im bardziej będziesz starać się udowodnić, że masz rację, tym na bardziej obłąkanego wyjdziesz. A wiesz dlaczego? Bo jesteś wariatem.
Kurwa, dość. Kolejna osoba ma mi to mówić? Pieprzę tych lekarzy, wychodzę stąd.
Dziewczyna widząc co robię, uśmiechnęła się ironicznie.
Żwawo pomaszerowałem w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.