sobota, 27 czerwca 2015

16. Sąd ostateczny

Kilka kolejnych dni niczym szczególnym się od siebie nie różniło, poza tym, że jednego ranka dzwonił Jost z informacją, że chciałby powoli zacząć obgadywać trasę koncertową, która zbliżała się wielkimi krokami. Co prawda było jeszcze dość sporo czasu, bo dopiero co wydaliśmy płytę i manager chciał dać nam trochę odpocząć, bo w końcu odwaliliśmy kawał dobrej roboty, ale lepiej teraz na spokojnie, niż później robić wszystko na wariata. Powiedział, że da jeszcze znać, jeśli chodzi o dokładny dzień.

Nadszedł dzień sądu ostatecznego. Środa.
Sam już nie wiedziałem, z jakim nastawieniem do tego wszystkiego mam podchodzić, bo z jednej strony błagałem codziennie w myślach, by ten dzień nigdy nie nadszedł, a z drugiej chciałem mieć to już wszystko za sobą i więcej nie zakrzątać sobie niepotrzebnie głowy.
Już od rana cały byłem zestresowany. Brat skoro świt pojechał do Andreasa, gdyż ten już jakiś czas temu poprosił go o pomoc z samochodem, bo co jak co, ale Tom się na tym znał. Mówił, że wróci po południu. 
No tak, zabrał samochód i zmuszony byłem dzwonić po ochroniarza, by zawiózł i odebrał mnie z kliniki. Później miałem jeszcze w planach odwiedzenie fryzjera i ogarnięcie w końcu tego, co mam na głowie. Jestem takim typem osoby, że muszę się zmieniać. Nie potrafiłbym codziennie wstawać i każdego dnia widzieć w lustrze dokładnie to samo. Nie miałem jeszcze żadnej koncepcji, ale w końcu od czego jest Natalie? Umówiłem się z nią na miejscu.
Właśnie o tym myślałem idąc długim korytarzem w kierunku umówionego miejsca w klinice.
-Dzień dobry –powitała mnie kobieta pracująca w recepcji. –Nazwisko?
-Kaulitz –odpowiedziałem prawie szepcząc. Było trochę ludzi, a ja nie chciałem bez potrzeby się narażać.
-Dobrze, już sprawdzam. Proszę chwilę poczekać. –Odparła i zaczęła przeszukiwać jakieś dokumenty.
Ja w tym czasie rozejrzałem się po korytarzu.
Niedaleko, obok jakiegoś lekarza szła dziewczyna. Ta sama, z którą miałem ,,przyjemność’’ chwilę porozmawiać jakiś czas temu.

,,Wiesz, im bardziej będziesz starać się udowodnić, że masz rację, tym na bardziej obłąkanego wyjdziesz. A wiesz dlaczego? Bo jesteś wariatem.’’

Przypomniałem sobie te słowa, ale wczesniej jakoś się nad nimi dłużej nie zastanawiałem. Skąd ona może w ogóle wiedzieć, co czuję?
Dziewczyna mnie nie widziała. Jej pusty wzrok wlepiony był gdzieś w dal. Jednak pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jej dolna warga, jeszcze bardziej zmasakrowana, wręcz rozwalona. Łuk brwiowy był zasłonięty jakimś plastrem, którego wcześniej również nie miała. Nawet nie chciałem wiedzieć, co jej się stało. Biedna.
Recepcjonistka zwróciła się do mnie.
-Pokój 56, drugie piętro.
-Dziękuję. Jak nazywa się ta dziewczyna? –pokazałem na nieznajomą. –Ta, co tam idzie po schodach.
Kobieta wychyliła się udając zainteresowanie.
-Przykro mi, nie wolno udzielać mi informacji o pacjentach, jeśli nie jest pan z rodziny.
-Dobra. Dziękuję –rzuciłem chłodno i ruszyłem w kierunku pokoju.
Byłem już spóźniony, jak zwykle. Nic nowego.
Wparowałem do pomieszczenia już nawet nie pukając. Psycholożka siedziała przy swoim biurku i aż podskoczyła na krześle na huk zamykających się drzwi.
Zaczęło się od standardowych pytań –jak się czuję, co się u mnie działo przez ten czas.
Dowiedziała się już, że nie chodziłem przez jakiś czas na spotkania.
-Mogę się o coś pani spytać?
-Oczywiście, Bill. Jestem tu po to, by ci pomóc.
-Zna pani imię dziewczyny, która też często tu przychodzi? Włosy za ramiona koloru ciemny brąz, ciemne oczy, przeraźliwie blada cera, rozcięta warga i łuk brwiowy…
-Chodzi ci o Cloe? Tak, kiedyś spotykałam się z nią. Dużo przeżyła jak na szesnastolatkę, obecnie przebywa w izolatce.
Aż uniosłem brwi. Ciekawiła mnie ta dziewczyna, sam nie wiem czemu, ale i przerażała zarazem. W izolatce?
-Co takiego się stało?
-Ma podobny problem co ty, tylko może mniej poważny, jednak nie umie sobie z nim poradzić. Nękają ją koszmary o byłym chłopaku, który się nad nią znęcał i ponoć nawet nie jeden raz zgwałcił. Stąd te blizny i rozcięcia. Jednakże dziewczyna też jest bardzo agresywna. Kilkukrotnie zdarzało się, że było koniecznie podanie jej środków uspokajających. Jej rodzice nie żyją.
Szkoda mi jej było i mówi to ktoś, kto z reguły ma gdzieś innych. Naprawdę, szesnaście lat i takie przykre doświadczenia... Chciałem jej jakoś pomóc, ale za cholerę nie wiedziałem jak.  
-A jak tam twoje koszmary? –spytała, zmieniając równocześnie temat. Wyjęła jakiś zeszyt i zaczęła coś w nim pisać.
-Nie mam ich już –odparłem. –Ta zastępczyni mi pomogła.
-Tak? Co ci doradziła? –pytała, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od swoich notatek.
W tym momencie miałem ochotę uderzyć się w czoło. Chyba powiedziałem ciut za dużo. No ale co teraz, mam kłamać? Trudno. I tak kończę terapię.
-Poradziła, że mam zmierzyć się z tymi snami.
Kobieta natychmiast przestała pisać i uniosła wzrok.
-Bill, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że przespałeś się ze swoim bratem?
Nie odpowiedziałem. Po prostu wlepiałem wzrok w podłogę, jakby było na niej coś niezwykle interesującego.
-Wiesz, jakie to może nieść ze sobą konsekwencje? –kontynuowała.
-Oczywiście, że wiem. Przecież zrobiłem to z własnej woli. Tom chciał mi pomóc i zgodził się zrobić to ze mną. –Odezwałem się wreszcie.
-To może zniszczyć waszą więź, wasze dotychczasowe relacje. Przecież jesteście rodziną. Braćmi, w dodatku bliźniakami. Robiliście to tylko raz?
-Nie –pokręciłem głową.
-Bill, powinniście oswoić się z tą sytuacją i dać sobie nawzajem czas. To w końcu ogromne poświęcenie i…
-A może ja to lubię? Może lubię pieprzyć się ze swoim bratem?! –uniosłem głos.
-Bill, uwierz mi. To nie ma sensu, ta ,,miłość’’ nie ma przyszłości.
-Wie pani, jakie to uczucie płonąć od środka? Ogień, który wypala po kolei wszystkie moje organy. Otóż ta miłość ma przyszłość, nich mi pani uwierzy, wiem co robię –wstałem z kanapy. –A, i chciałem jeszcze dodać, że dziękuję za terapię, bo uważam ją za zakończoną. Nie musi pani oddawać reszty wpłaconej na konto za trzy miesiące. Do widzenia –rzuciłem i po prostu wyszedłem za drzwi.
Ostatnia wizyta też się tak skończyła, no ale co. Już i tak tu nigdy nie wrócę.
Wypatrzyłem na parkingu samochód Sakiego i podążyłem w tamtą stronę. Zapukałem w szybę delikatnie.
-Już? –spytał ochroniarz. –To wsiadaj.
-Pamiętasz, co ustalaliśmy wcześniej?
-Tak, kierunek fryzjer.
-No, tak ma być.
Zgodnie z umową, ochroniarz zawiózł mnie pod najlepszy i zarazem najdroższy salon fryzjerski w okolicy, pod którym obiecała już czekać na mnie Natalie. I nie zawiodłem się na niej.
Dosłownie wyskoczyłem z auta i szybkim krokiem podążyłem w jej stronę.
-To co, gotów na zmianę? –spytała i uśmiechnęła się promiennie.
-Stresujesz mnie –zaśmiałem się. –Gotów.
-To idziemy.
Nie wiem, ile tam siedziałem i w sumie mało to było istotne, w końcu liczył się efekt końcowy.
Skończyło się na tym, że pozbyłem się dredloków. Fryzjerka podcięła mi włosy i wspólnie z Natalie wpadliśmy na pomysł by zobaczyć, jak będę wyglądał z czarnym irokezem. To był strzał w dziesiątkę, od razu mi się spodobało, zresztą nie tylko mi.
Po skończonej robocie nie mogłem przestać przeglądać się w lustrze. Trochę będzie zabawy z układaniem, kiedy będę chciał gdzieś wyjść, ale opłaca się. Bardzo byłem ciekaw, co Tom powie o tej zmianie. Specjalnie nic nie mówiłem, by zrobić mu niespodziankę.
-Serio, pasuje ci –podsumowała jeszcze raz Natalie.
-Nie powiem, kto mi pomógł wybierać.
-Oj tam. Ale cieszę się, że ci się podoba.
Pożegnaliśmy się i ruszyłem już sam w kierunku auta ochroniarza. Trochę musiało zejść w tym salonie…
-Dobrze ci z tym irokezem –stwierdził od razu Saki. –Bo to irokez, prawda?
-Tak, dzięki. Też mi się podoba.
-To co, do domu?

-Tak. Jak zaraz nie wypiję kawy, to się chyba okocę.





sobota, 20 czerwca 2015

15. Obawy

Cześć kochani,
Wracam z nowym odcinkiem po tej jakże długiej, dwutygodniowej przerwie. Przepraszam, że musieliście tyle czekać na ciąg dalszy, ale czasami sprawy tak się ukłądają, że na nic innego czasu nie ma, są rzeczy ważne i ważniejsze :)
Od tej pory nowe odcinki będą pojawiać się co piątek, póki co niestety tylko raz w tygodniu.
Przed Wami ciąg dalszy, miłego czytania:)
Rishi
PS: Zapraszam do oddania głosu w ankiecie po prawej stronie bloga.

♥♥♥♥♥  


-Psychiatra.
Zamurowało mnie. Po prostu zamarłem, nie umiałem wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie mówiąc już o słowach lub jakimś zdaniu.
Tom pstryknął mi palcami przed twarzą, początkowo nie zareagowałem.   
-Jak to psychiatra?
-Tak to.
-Co w ogóle chce to babsko? –spytałem, przewracając ze zniechęcenia oczami.
-Cicho –uciszył mnie, przykładając palec do ust. –Przecież jeszcze się nie rozłączyłem.
-To co robimy? –spytałem, tym razem o wiele ciszej.
-Masz, powiedz jej coś –rzucił i wepchnął mi na siłę słuchawkę do ręki. Spojrzałem na niego morderczym spojrzeniem, a Tom wzruszył ramionami, jakby to nie był jego problem. –Spław ją jakoś.
Ta, spławić. Łatwo powiedzieć.
-Halo? –odebrałem niepewnie. Miałem tylko nadzieję, że kobieta nie słyszała naszej krótkiej wymiany zdań.
-Bill? Jak się czujesz? –ze słuchawki wydobył się łagodny głos pani psychiatry. Tej, do której chodziłem zanim przeszła na urlop zdrowotny.
-Jak się czuję..? –powtórzyłem.  –Chyba dobrze- Tom patrzył ciągle na mnie. Słysząc moją odpowiedź, pokazał kciuk w górę. Odpowiedziałem tym samym gestem.
-To się cieszę. Ale nie w tej sprawie dzwonię. Chciałam cię poinformować, że od przyszłego tygodnia znów jestem w pracy i możemy kontynuować nasze spotkania. Jak się spisywała moja zastępczyni? Bo przydzielili ci kogoś, prawda?
Ups. Kompletnie zapomniałem o wizytach. Sam w sumie nie wiem, ile przepadło, ale kompletnie wyleciało mi to z pamięci. Ostatnimi czasy miałem dużo ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś wizyty i gadanie o moich snach. Zaraz, zaraz… Snach? No właśnie, mam je jeszcze w ogóle? Jakoś sobie nie przypominam, bym budził się w nocy. Ciekawe tylko, od czego zależało to, czy je mam? Wydaje mi się, że odkąd zmieniły się nasze relacje z Tomem, przestałem się z nimi męczyć, ale głowy uciąć sobie nie dam.
Przerwałem swoje przemyślenia przypominając sobie, że jestem przecież jeszcze na linii z lekarzem.
-Tak, przydzielili. Wie pani, nie mogę zbytnio rozmawiać… -zacząłem szukać wzrokiem Toma, ale zniknął gdzieś poza mój zasięg widzenia.
-Rozumiem. Czyli widzimy się w środę.
-Tak.
-To do zobaczenia w środę, dobranoc, Bill.
-Zaraz, co?
Rozłączyła się.
-Kuuurwa –przekląłem swoją nieuwagę, odłożywszy telefon na swoje miejsce.
-Wszystko w porządku, Bill? –spytał Georg wychylając się zza kanapy, najwyraźniej to słysząc.
-Tak –zacząłem się ponownie rozglądać za bratem, ale nigdzie nie mogłem go wypatrzeć. –Gdzie Tom?
-Poszedł gdzieś. Mówił, że zaraz przyjdzie –odparł szatyn.
-Idę go poszukać –poinformowałem i ruszyłem w stronę schodów z zamiarem poszukania bliźniaka.
Miałem zamiar pierwsze co sprawdzić jego pokój. Im bliżej się do niego zbliżałem, tym bardziej wyraźne trzeszczenia podłogi można było usłyszeć. Wzdrygnąłem się, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. Bardzo przypominało mi to sytuacje, kiedy demolował pół domu przed moją wizytą u psychiatry.
Stanąwszy przed drzwiami jego pokoju, bo miałem już pewność, że tam był, chwilę zastanowiłem się, czy na pewno chcę tam wchodzić. Mimo, że wiązało się to z ryzykiem dostania jakimś przedmiotem w twarz, nawet niechcący, postanowiłem wejść.
Uchyliłem drzwi i próbowałem zlokalizować, gdzie jest Tom, wystawiając tylko głowę.
I pożałowałem. Centralnie obok mnie, bo na drzwiach, którymi się zasłaniałem, niewiadomo skąd nadleciał i roztrzaskał się w drobny mak porcelanowy wazon. Resztka wody, która w nim została wylała się, a kwiaty spadły na podłogę. Dziękowałem w tym momencie Bogu za moją koordynację ruchową, bo gdybym się teraz szybko nie schował za drzwi, możliwe, że coś by mi się stało. Usłyszałem kroki w środku pomieszczenia.
Wystawiłem z powrotem głowę.
-Bill? –rozległ się głos bliźniaka. Był zaskoczony moją obecnością i, jakby to powiedzieć, wystraszony? –Ja… Nic ci nie jest?
-Nie –wyszedłem zza drzwi, podchodząc do stojącego na środku pokoju brata. –A tobie?   
-Wszystko w porządku.
-Nie, nie jest w porządku, z tego co widzę –wskazałem na rozbity wazon, a raczej jego pozostałości w postaci drobnych kawałeczków, chociaż wiem, że na pewno było tego więcej, przecież słyszałem już na korytarzu, że coś rozbija. –Co tu się stało?
Odwrócił głowę.
-Boję się. Po prostu się boję. –Powiedział po chwili, kierując swój wzrok na mnie, a konkretnie na moje oczy.
Nie musiał tego precyzować, zrozumiałem od razu. Nie chciał mnie stracić, ja jego też nie. Przytuliłem się do niego, głaszcząc bliźniaka po ciemnych włosach zaplecionych w warkoczyki.
-Ja też się boję, Tom, ale musimy być silni. Demolowanie pokoju nic nie da. Pojadę tam w środę na ostatnią wizytę i przerwę terapię.  
-Nie mogą mi cię odebrać. Nie mogą! –ścisnął mnie jeszcze bardziej.
-Nikogo nikomu nie odbiorą.
-Chciałbym też tak myśleć. –Odsunął się niespodziewanie. –Ale nie wszystko jest zawsze takie, jakie chcielibyśmy by było.
Nie odpowiedziałem. Chwilę staliśmy w ciszy rozglądając się po pokoju.
-Gus i Geo! –przypomniało mu się nagle.
Jeszcze przez moment patrzyliśmy się na siebie, jakby przetwarzając informację i rzuciliśmy się po chwili w stronę drzwi.
Zeszliśmy na dół.
Georg wraz z Gustavem rozmawiali o czymś, dopijali swoje piwa i zajadali się chipsami. Wydawałoby się, że nawet nie zauważyli naszej nieobecności, po prostu śmiali się w najlepsze.
-Hej! Nie obraziłbym się, gdybyś zostawił mi trochę chipsów! –krzyknął zza moich pleców z uśmiechem Tom i wyprzedził mnie w korytarzu.
Dopadł się do biednej paczki chipsów w rękach basisty i poczęstował się ich wielką garścią, po czym usiadł obok przyjaciela.
-No ej! –jęknął Georg widząc, że w paczce już nic nie zostało.
Dosiadłem się do wszystkich i wywróciłem tylko oczami, bo nawet nie chciało mi się tego komentować. Nalałem sobie jeszcze trochę piwa do szklanki.
-Powinieneś być mi wdzięczny –odezwał się po chwili Tom z pełną buzią i poklepał Georga po brzuchu. –Dbam o twoją formę.
Geo spiorunował Toma wzrokiem, a ten wzruszył ramionami.
-Gdzie was tak w ogóle wcięło? –zmienił temat Gustav, wychylając się tak, by wszystkich widzieć.
-My… rozmawialiśmy –odpowiedziałem, starając się jakoś wybrnąć z sytuacji.
-Trochę głośno –przyznał Gustav. Spojrzeliśmy na siebie z bratem. Jasne, że było to słychać piętro niżej, szczególnie, że pokój Toma znajdował się centralnie nad salonem, gdzie właśnie przebywaliśmy.  
Gus zaczął mi się uważnie przyglądać. Nie miałem zielonego pojęcia, o co może mu chodzić.
-Co się tak gapisz?
-Patrzę, jak mocno oberwałeś, ale nie widzę żadnych blizn ani siniaków…
-Pojebało cię?! Przecież się nie biliśmy –zmarszczyłem brwi.
-Dobra, załóżmy, że wam wierzymy –odezwał się Geo.
Chwilę później wszyscy się zaśmialiśmy. Kiedyś, jak byliśmy ciut młodsi, zdarzyła się raz czy dwa sytuacja, kiedy między mną i Tomem doszło do ostrzejszej wymiany zdań i jeden czy drugi oberwał. Jednak wyrośliśmy z tego, przynajmniej tak mi się wydaje. W ogóle to ciekawe, że podejrzenia Geo i Gusa poszły akurat w tę stronę.
Pogadaliśmy jeszcze jakiś czas, przyjaciele siedzieli u nas bodajże do pierwszej w nocy. Obydwaj byli tacy mądrzy, że nie pomyśleli nawet, jak dotrą do domu. I jeden, i drugi pił, więc trzeba było dzwonić po Sakiego, by odwiózł ich do domów. Bardzo możliwe, że ochroniarz już spał, ale w końcu była to jego praca.

Pożegnaliśmy się z chłopakami i wymęczeni tym dniem poszliśmy do mnie do łóżka. U Toma na podłodze dalej walało się gdzieś potłuczone szkło, więc woleliśmy nie ryzykować, posprząta się jutro. Oboje zasnęliśmy naprawdę bardzo szybko.




piątek, 5 czerwca 2015

14. I od początku

Od razu lepiej, pomyślałem, prostując się i odkładając rulon na bok. W foliowym woreczku było jeszcze trochę narkotyku. Przerażała mnie myśl, że jego zawartość niedługo się skończy, a pewne jest, że tak się prędzej czy później stanie, od tego nie da się uciec. Pytanie brzmi, na ile starczy mi to, co mam teraz? Będę musiał skołować sobie kolejną dawkę. Bałem się teraz o tym myśleć. Mamy razem z Tomem osobne konta do własnego użytku, do których mamy nawzajem dostęp, ale też jedno wspólne z oszczędnościami głównie przeznaczonymi na nasz apartament. Przecież jest niegłupi i domyśli się, że znów biorę, szczególnie, że raz już przez to przechodziliśmy. Póki co wierzy, że od jednej dawki nie zdążyłem się uzależnić, a ja nie chciałbym go znów rozczarować. Co prawda wziąłem na tej imprezie dwie dawki, ale ten szczegół również pominąłem. Widziałem w tym szpitalu, jak przepełnione smutkiem i rozgoryczeniem były jego oczy, gdy dowiedział się o tym, co zaszło.
 Narkotyki to drogie uzależnienie, jednakże stać mnie na to. Ale to nie o pieniądze tu chodzi.  
Wstałem od biurka i postanowiłem zajrzeć do brata. Miałem tylko nadzieję, że nic po mnie nie będzie widać.
Zastałem go paradującego w samych bokserkach, szukał czegoś w szafie, widocznie dopiero się przebierał.
-No, no, no –zagwizdałem. Skrzyżowałem ręce na piersiach i oparłem się o framugę drzwi.
Bliźniak, słysząc mój głos, odwrócił się w moją stronę i poruszył zachęcająco biodrami. Uniosłem jedną brew nie wiedząc, czy to jakaś sugestia. –Która w ogóle godzina?
-Po czternastej. Robimy jakieś śniadanie, czy od razu obiad?
-O tej godzinie nie ma sensu bawić się już w śniadanie. Zróbmy od razu jakiś obiad.
-Racja –zgodził się, zakładając koszulkę i po chwili również spodnie. –W ogóle to dzwonił Geo, wpadną wieczorem razem z Gusem.
Z Gusem? Boję się mu spojrzeć w oczy. Chyba będę musiał go przeprosić za tamto zajście na imprezie. Dziwię się w ogóle, że ma mnie jeszcze ochotę widzieć. A może to Georg go namówił, by pojechał razem z nim?
-Bill? Co tak zastygłeś? Coś nie tak?
-Nie, wszystko okej. To schodzimy na dół robić coś do jedzenia?
-Tak, chodźmy. Kiszki mi już marsza grają i chce mi się kawy.
Zeszliśmy razem po schodach na dół, trzymając się cały czas za ręce. Zachowywaliśmy się jak para, która poznała się wczorajszego dnia, a my znaliśmy się już 20 lat. Znaliśmy się na pamięć przez cały ten czas, dosłownie, praktycznie na wylot. Na wylot znaliśmy się, ale od braterskiej strony. Teraz nasze relacje ciężko dłużej takimi nazwać, bądźmy szczerzy.
Czułem, że odnalazłem sens tej długiej, szarej, do tej pory monotonnej drogi zwanej życiem. Miałem dla kogo walczyć. Miałem dla kogo żyć. 
-Idę zobaczyć, co słychać w lodówce. Zawołam cię, kiedy będę potrzebował pomocy. –Oznajmiłem i pocałowałem brata w policzek.
W kuchni nie byłem jakimś mistrzem. Jeszcze do niedawna moje możliwości manualne w dziedzinie gotowania ograniczały się do zrobienia sobie płatków i podgrzania wody. Nawet jajecznicę potrafiłem spalić. Swego czasu głównie jedliśmy na mieście lub częstowano nas czymś w studiu, zamawialiśmy coś do domu, pałaszowaliśmy gotowe jedzenie z paczek z supermarketów, co było oczywiście niezbyt zdrowe, ale kto by się tym wtedy przejmował? Przejście na wegetarianizm zmusiło nas do rezygnacji z potraw mięsnych, a także rzeczy zawierających chociażby żelatynę, co oznaczało koniec żelków, chyba, że te z wytłuszczonymi napisami na paczkach informujących, że niniejszy produkt jest odpowiedni dla takich ludzi jak my.
Z pomocą przyszła nam Natalie, nasza makijażystka. Kosztowało to ją wiele nerwów i cierpliwości, ale zarówno Tom, jak i ja nie spalamy już jajecznicy. Co więcej, umiemy już zrobić sobie obiad. Może nie jakiś super wypasiony, ale w każdym bądź razie da się go zjeść.
Na dobrą sprawę to nie wiem nawet, dlaczego to ja robię ten obiad. Jeszcze kilka dni temu wygoniłbym Toma do kuchni i zrobił awanturę o to, że w ogóle mi nie pomaga, a jemy przecież we dwóch. Zaledwie kilka dni, a tak wiele rzeczy uległo zmianie, kto by pomyślał.
Otworzywszy lodówkę, szybko przeleciałem wzrokiem po półkach i już miałem wizję posiłku. Zabrałem się więc za obieranie ziemniaków przy blacie kuchennym.
Coś, a raczej ktoś nagle przyległ do moich pleców, oplatając mnie rękoma w pasie i złożył pocałunek na moim karku. Nie miałbym do tego nic, wręcz przeciwnie, ale, do jasnej cholery, nie z zaskoczenia. Aż podskoczyłem zdezorientowany, wydając z siebie wysoki pisk.  
-Kurwa mać, Tom, nie strasz tak człowieka, kiedyś dostanę przez ciebie zawału.
-Przyszedłem wstawić sobie wodę na kawę –poinformował. No tak, mówił przecież, że chciało mu się kawy, a ja zdążyłem już o tym nawet zapomnieć. –No i przy okazji zobaczyć, jak ci idzie.
-Idzie mi całkiem dobrze –odwróciłem się trochę w jego stronę z obieraczką w ręce.
-Na pewno? Może mogę ci jakoś pomóc? –z tymi słowami, chwycił moją rękę, w której trzymałem obieraczkę i obrał ziemniaka ze skórki poruszając moją dłonią. Ciągle przylegał do moich pleców i mogłem czuć, jak delikatnie napiera na moje pośladki. Odgarnął mi kilka farbowanych kosmyków z twarzy.
-Zrób mi też tę kawę –poprosiłem.
Odkleił się ode mnie i poszedł w kierunku czajnika, głaszcząc mnie po drodze po biodrze.
Zdążył mnie już nakręcić na powtórkę z rozrywki z wczorajszego wieczoru.
Tym razem to ja do niego podszedłem i złapałem Toma przez jeansowy materiał za pośladek. Odwrócił się do mnie przodem i poruszył jednoznacznie brwiami.
-Strasznie ciasnawe te spodnie... –skomentował, kierując wzrok na swoje krocze.
-Moje też jakieś takie trochę przyciasne.
-Och, to mamy problem. A w zasadzie, to dwa problemy.
-Co cię tak tam w nich pali, że tak ci ciasno?
-Sam sprawdź –rzucił prowokująco, oblizując subtelnie wargi. Rzuciłem się natychmiast do rozporka Toma i zacząłem go odpinać, klęcząc przed nim na kolanach. –O, tak, to tam… Dobrze szukasz… -pogłaskał mnie po głowie, kiedy dosłownie kilka centymetrów przed moją twarzą ukazał się stojący już na baczność członek brata w pełnej okazałości.
-Och, biedny Tom… Co z tym fantem zrobić? –powiedziałem jakby ze współczuciem, po czym przejechałem końcówką języka po rozpalonej główce jego domagającego się uwagi przyjaciela. Jęki w jego wykonaniu były niezwykle seksowne. Opierał się cały czas o blat kuchenny, ale po mojej pieszczocie musiał złapać się za niego mocniej by nie upaść. Spojrzałem do góry, na brata. On zaś z kolei odchylił głowę do tyłu i poddał się przyjemności.
Pierwszy raz robiłem komukolwiek loda i wątpię, że kiedykolwiek innemu niż Tomowi będę w stanie to zrobić. Wiedziałem mniej więcej jak to się robi, ale wiadomo, patrzeć z góry na kogoś zupełnie obcego, a robić komuś z najprawdziwszego uczucia to nie to samo.
Polizałem jego główkę po raz kolejny, tym razem dużo pewniej, zasysając się na końcu. Poczuł chłód metalowej kuleczki w moim języku, przynajmniej tak mi się wydaje po jego reakcji. Wypiął mocno biodra do przodu tak, że teraz prawie cała jego męskość zniknęła w moich ustach. Brat pogłaskał mnie chwilę po głowie, po czym wplątał w moje włosy swoje palce i zaczął poruszać moją głową tak, by nadać odpowiednie dla siebie tempo. Zatapiałem jego penisa w swoich ustach prawie po same jądra. Coraz pewniej czułem się w tym, co właśnie robiłem, ale na jego słowa otworzyły mi się szerzej oczy.
-Ja… zaraz… do-dojdę –wyjęczał.
Kurwa, i co teraz? Jak mam się zachować? Połykać, nie połykać?
Stwierdziłem, że najbezpieczniej będzie po prostu wyjąć jego penisa z buzi. W końcu nie od razu Rzym zbudowano, prawda?
Jako, że nie byłem jakiś super doświadczony w tych sprawach, nie do końca przewidziałem swój ruch. Tak, jak postanowiłem, wyciągnąłem z ust męskość brata, kiedy jego sperma wystrzeliła mi prosto w… oko.
Tom, widząc to, chwilę powstrzymywał uśmiech, ale po chwili parsknął donośnym śmiechem. Klepnąłem go za to w tyłek.
-Co się ryjesz? –spytałem, próbując jakimś cudem wydobyć nasienie z oka.
-Chodź, wynagrodzę ci to.
Usiadł obok mnie na podłodze. Zbliżył się jeszcze bardziej i włożył rękę w spodnie. Chwilę masował mi członka przez bokserki, wiedział, że to lubiłem i to na mnie działa jak cholera. Oparłem się plecami o szafkę, którą za sobą miałem. Ten to wiedział, jak przyspieszyć mi bicie serca. Dorwał się już do mojego członka i pomógł mi dojść.
-Bill? –odezwał się. –Czujesz to?
Nie wiedziałem na początku, o co mu chodzi. Ale po chwili poczułem, jak w powietrzu unosi się zapach spalenizny.
-Kurwa! Nasz obiad!      


Czekaliśmy właśnie na chłopaków.
Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Ciągle chodziłem w tę i z powrotem, irytując w ten sposób oglądającego telewizję brata bliźniaka, oczywiście nie celowo. Taki tik nerwowy. Jedni obgryzają paznokcie, drudzy chodzą po pokoju bez przerwy.
-Posadź gdzieś w końcu tę dupę –wyrwało mu się. –Właśnie, Bill –spoważniał. –Geo i Gus nie mogą się dowiedzieć. No wiesz, o nas. Przynajmniej nie teraz.
Zatrzymałem się na chwilę i spojrzawszy na niego, westchnąłem.
-Wiem –odparłem. –Jak sądzisz, jak by zareagowali?
-Nie wiem, czy chcę wiedzieć.
-Kiedyś trzeba im będzie powiedzieć. Przecież nie damy rady ukrywać tego w nieskończoność.     
Westchnął.
Georg był homofobem i jakoś specjalnie się z tym nie krył. A my, niedość, że byliśmy mężczyznami, to na dodatek jeszcze braćmi. Gustav tolerował związki osób tej samej płci, ale zastanowiłbym się, czy wiadomość, że żyję w kazirodczym związku z moim bratem bliźniakiem ucieszyłaby go. Bo przecież jesteśmy w związku, prawda?
Ogólnie to rzadko kogokolwiek przepraszałem, oprócz Toma rzecz jasna. Nie wiem co się stało, ale teraz czułem gdzieś w środku, że powinienem to zrobić, mimo że nie używałem takich słów wobec nikogo innego. Nie mam w ogóle pojęcia, skąd we mnie ta nagła zmiana. Gus i Geo akceptowali do tej pory mój narcyzm i mimo wszystko byliśmy przyjaciółmi.
Nie wiem jak, ale coś nagle mi się przypomniało, tak z nikąd.
-Tom? –spytałem niepewnie.
-Tak?
-Gdzie byłeś wtedy, zanim trafiłem do szpitala?
Zaniepokoiło mnie to, co w tym momencie zrobił. Spuścił na chwilę głowę, po czym spojrzał mi prosto w oczy.  
Rozległo się donośne pukanie.
Niech to szlag! Potem go jeszcze o to pomęczę.
Patrzyliśmy na siebie chwilę wyczekująco.
-No idź otwórz –ponagliłem brata. Ja nie chciałem pierwszy stawać twarzą w twarz z Gusem. Wywalił oczami i pomaszerował jak za karę w kierunku drzwi.  
Ja w tym czasie poszedłem do kuchni udając, że czegoś tam szukam, ale po chwili wróciłem słysząc głosy chłopaków.
Raz kozie śmierć, raz kozie śmierć, powtarzałem w myślach, idąc korytarzem. Tak właściwie, to co mogło się stać? Najwyżej mi nie wybaczy i tyle.  
-Bill! –krzyknęli prawie że równocześnie Geo razem z Gusem.
Tak, Gustav widocznie też cieszył się z powodu mojego towarzystwa.
-Skoro już tu jest, to chodź, Geo, pójdziemy po jakieś browary –rzucił Tom i zerwał się z kanapy. Szatyn pomaszerował za nim prosto do kuchni. Pomyślałem, że będzie to idealna okazja do szczerej rozmowy z przyjacielem.
-Hej –przysiadłem się obok.
-Hej –odpowiedział.
-Chciałem cię przeprosić –otworzył na te słowa szerzej oczy i poprawił okulary na nosie. –Czuję, że powinienem. Możesz mnie znienawidzić, zrozumiem to.
-Ale ja nie jestem na ciebie zły.
-Nie jesteś? Olałem cię i obietnicę, którą wam złożyłem.
-Dobra, byłem. Ale nie za to, że wziąłeś, co było niemądre z twojej strony, bo wiesz, jak mogło się to skończyć. Byłem zły za to, że złamałeś dane słowo. Obiecałeś, że więcej nie weźmiesz.
-No wiem, wiem. Byłem pijany, nie myślałem trzeźwo. –Nie wiem w sumie, dlaczego zasłaniałem się pijaństwem, bo to tylko i wyłącznie moja wina, że doprowadziłem się wtedy do takiego stanu.
-Ale w każdym bądź razie cieszę się, że nie zdążyłeś się znów uzależnić od tej jednej dawki. Boję się pomyśleć, co by było gdy…
-Kto ma ochotę na piwo? –przerwał nam rozmowę Geo, wracając z kuchni razem z Tomem. Mieli po dwie butelki piwa w rękach.
Gustav też był przekonany, że koka nie chwyciła mnie drugi raz. Jezu. Znienawidziłem to uczucie, kiedy w głębi duszy wiem, że prawda jest inna, ale nie powiem jej, bo szkoda mi rozczarowywać drugą osobę. Teraz przydałby się ten dawny Bill –nie ten, który zmienił się, szalejąc z miłości do swojego brata, ale ten skurwysyn, którego nie obchodzą uczucia innych. Na pewno byłoby mi teraz dużo łatwiej.  
-A lej! –uśmiechnął się Gus.
Ledwo co rozsiedli się na kanapie, zadzwonił telefon.
-No co za –Tom wywrócił już drugi raz dziś oczami, był zmuszony wstać i odebrać. My w tym czasie zaczęliśmy już pić. –Nawet napić się nie dadzą, co za ludzie.
Pomaszerował w kierunku miejsca, gdzie znajdował się nasz telefon stacjonarny i zaczął rozmowę.
-Dobry wieczór. Tak, to ja, a kto mówi? Kto, może pani powtórzyć? Aha. Słucham..? Poczeka pani chwilę?  
Spojrzałem do tyłu, na niego. Miał minę, jakby zobaczył trupa, poważnie. Przykrył dłonią słuchawkę i gestem głowy pokazał, że mam do niego przyjść.
-Zaraz wracam –rzuciłem do chłopaków i poszedłem do Toma. –Co się stało? Dlaczego masz taką minę? Kto to w ogóle był?
Tom milczał. Patrzył na mnie takim zagubionym spojrzeniem, jak chyba nigdy dotąd. Pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie po czyimś telefonie.

-Psychiatra.