wtorek, 28 lipca 2015

19. Złośliwość losu

Stanąłem jak wryty w drzwiach, kiedy go zobaczyłem. Trzymał w ręku woreczek z resztką narkotyku i patrzył na mnie wyczekująco.
-Powiesz mi, co to jest, do jasnej cholery?
Oczywiście, że było to pytanie retoryczne. No bo co miałem tam innego trzymać, mąkę? Zamarłem. Patrzyłem to na niego, to na woreczek. Jak w ogóle mogłem być taki głupi i zostawić go na wierzchu? Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Ale było już za późno. Za późno, by cokolwiek zrobić.
-I co? Nic nie powiesz? –spytał po chwili, cały czas lustrując mnie swoim spojrzeniem. Złość, ale to mnie akurat nie dziwiło. Ewidentnie był zły. Zły… on był wkurzony. Najbardziej zabolało mnie rozczarowanie, które gdzieś tam w jego oczach się przejawiało. Tego nie da się werbalnie opisać, tego obrzydzenia, które w tym momencie do samego siebie czułem. Ale nie dałbym tego po sobie poznać, tym bardziej nie powiedziałbym tego głośno.
Wzruszyłem obojętnie ramionami.
 -A co mam ci powiedzieć? Przecież widzisz, co to jest.
Nie było sensu mówić mu ,,To nie tak, jak myślisz’’. Zastanawiałem się, czy mu powiedzieć, ale w końcu tego nie zrobiłem i mam za swoje.
Tom uniósł brwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Zdziwiła go moja odpowiedź.
-Nawet nie spróbujesz? Myślałem, że jesteś bardziej zdeterminowany.  
-Dobra, daj mi spokój. –Rzuciłem chłodno i wyszedłem ze swojego pokoju, zostawiając w nim brata samego.
Ostatnie, czego mi teraz brakowało to się z nim kłócić, ale mnie zdenerwował tym swoim ,,Myślałem, że jesteś bardziej zdeterminowany’’. No kurwa, ja mało zdeterminowany?
-Hej, jeszcze nie skończyłem!
-Ale ja tak.
Kiedy byłem już na korytarzu, w pewnym momencie poczułem, jak Tom łapie mnie od tyłu za ramiona i pcha brutalnie na ścianę.
-Pojebało cię?! Co ty wyprawiasz?
-Nie wychodź, jak do ciebie mówię –wysyczał.
Przygwoździł mnie swoim ciałem do ściany. Czułem jego oddech na swoich plecach. Serce łomotało mi w piersi i sam już nie wiedziałem, czy to ze strachu, bólu, czy jeszcze czegoś innego.
-Bill. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
-No nie wiem. 
Odwrócił mnie przodem do siebie.
-Spójrz na mnie –poprosił.
Ja nie zamierzałem na niego patrzeć. Wlepiałem wzrok w podłogę i czekałem, aż mnie puści.
-Spójrz! –rozkazał o wiele mniej łagodnym tonem.
Ale ja nie ustępowałem. Krew w żyłach zaczęła krążyć mi szybciej, kiedy złapał mnie oburącz za szyję zmuszając, bym na niego spojrzał.
Byłem przerażony. Dawno nie był aż tak agresywny wobec mnie. Nie wiem w ogóle czy zauważył, że zaczynam się dusić. Na darmo próbowałem zdjąć jego dłonie z mojej wiotkiej szyi, walcząc o każdy większy łyk powietrza.
-Tom… D-dusisz mnie… Nie mogę… oddychać –wykrztusiłem.
Rozluźnił trochę uścisk. Było lepiej, ale dalej bolało.
-Sam niedawno tak się spinałeś o ukrywanie czegoś przed sobą. A teraz co? Sam to robisz.
-Chciałem ci powiedzieć.
Każde słowo kosztowało mnie sporo wysiłku. To było straszne.
-ŁŻESZ! Myślisz, że będę zapierdalał z tobą po odwykach po raz drugi? Jebany hipokryta.
-Jak mnie nazwałeś?
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem.
-Tak, jak słyszałeś –zaśmiał się. –Co, uraziłem twoje gigantyczne ego?
-Zamknij się!
-Prawda boli, nie? Zgadza się, Billy. Jesteś pieprzonym sukinsynem zepsutym przez pieniądze i sławę. Tylko spróbuj zaprzeczyć, a zaśmieję ci się prosto w twarz.
-Możesz mi possać –udało mi się wykrztusić. Uśmiechnąłem się tryumfem. Nie chciałem mu dać satysfakcji. To, że jest silniejszy fizycznie jeszcze o niczym nie świadczy.
-Ja tobie? –nie dawał za wygraną. –To ty ostatnio dławiłeś się moim chujem. Przyznaj, lubisz to. Lubisz, jak cię pieprzę.
Z tymi słowami przestał uciskać ręce na mojej szyi i popchnął mnie tak, że upadłem. Śmiałem się histerycznie jak jakiś psychopata i zacząłem rozmasowywać sobie obolałą szyję. 
-Spójrz na siebie, Bill. Jesteś żałosny –dodał, patrząc na mnie z góry.
-Lubię, to fakt –przyznałem, nawiązując do wcześniejszego, by go zdenerwować, jeśli liczył na inną odpowiedź. – Wiesz co? Przerżnij mnie. Tu i teraz. O ile podołasz wyzwaniu, oczywiście.  
-Ta, a potem będziesz kwękał, że cię boli.  
Prychnąłem i zacząłem ściągać z siebie ubrania. Tom robił dokładnie to samo, posyłając mi międzyczasie pełne perwersji spojrzenia. Mając problemy ze ściągnięciem dość obcisłych spodni na siedząco, podniosłem się z podłogi i dokończyłem czynność. Części naszej garderoby lądowały po kolei na podłodze, aż do momentu, kiedy staliśmy przed sobą kompletnie nadzy. Bez żadnego skrępowania prezentował mi swoją erekcję. Samą tą rozmową zdążył się już napalić.
Rzuciłem się na Toma i zacząłem go dziko całować, od razu wpychając mu swój język do gardła. Zaczęliśmy się lizać jak para napaleńców, kiedy bliźniak nam przerwał.
-Co jest?
-Chcesz robić to tutaj? –spytał. -Chodź.
Pociągnął mnie do siebie do pokoju. Jednym ruchem zrobił miejsce na biurku, przesuwając wszystko, co się na nim znajdowało, zwalając przy okazji kilka książek. Dorwał się znów do moich ust tak, że nie mogłem złapać powietrza. Ale podobało mi się to. Dalekie to było od delikatności i subtelności, to było po prostu zwykłe lizanie się i to dosłownie.
Nie zauważyłem nawet, kiedy podniósł mnie i po chwili leżałem już na biurku z Tomem między nogami. Ssał i przygryzał na przemian moje sutki, pieszcząc jednocześnie ręką moją męskość. Tyle wrażeń jak na jeden raz. Miałem wrażenie, że odlatuję. Ale to był dopiero początek. Kiedy Tom podniósł się i napluł na swoją dłoń, rozcierając następnie ślinę na swoim penisie, wiedziałem, co mnie czeka. Bliźniak uśmiechnął się tylko cwaniacko, a po chwili wszedł we mnie do końca za jednym pchnięciem. Pewnie, że zabolało, ale ten ból był jakiś taki… podniecający?
-Och, Tooom! –wymsknęło mi się. W takich chwilach nie kontroluję swojego języka.
-Tak, krzycz moje imię… Krzycz!
Zaczął się we mnie szybko poruszać. Trzęsienie ziemi zafundowane przez własnego brata, tak można by to było porównać. Tom znów sięgnął ręką do mojego penisa, kiedy oplotłem go nogami w pasie. Jęczałem jak rasowa dziwka, co akurat mojemu bratu się podobało, chociaż sam wcale nie był cicho. Odchylił głowę, zarzucając przy tym swoje warkoczyki do tyłu.
Fala dreszczy oblała całe moje ciało, czułem każdy palący mięsień. Doszedłem w dłoni brata, który wciąż nie przestawał mnie pieścić. Tom zaczął poruszać się w moim wnętrzu coraz szybciej i szybciej. Zajął jedną rękę teraz pieszczeniem moich sztywnych sutków. Zawyłem z rozkoszy, kiedy szarpnął kolczyk, który połyskiwał w jednym z nich.
Podczas kiedy ja byłem bliski dojścia po raz drugi, bliźniak jeszcze nie skończył. Miał zarówno twarz, jak i całe ciało oblane potem, ale nie przestawał niesamowicie celnego uderzania w moją prostatę. Trochę zaczęło mi już to sprawiać ból, ale jakoś nie chciałem, by przestawał.
I stało się. Doszedłem po raz drugi, spuszczając się na swój tors. Ale tego, że Tom nachyli się i zacznie zlizywać spermę z mojego brzucha się nie spodziewałem. Robił to z takim zapałem, jakby kosztował najlepszego przysmaku na świecie. Oczy prawie wyszły mi z orbit, kiedy znów zaczął się poruszać, i to tak brutalnie, że poczułem niesamowity ból w wiadomych okolicach. I za cholerę nie wiem dlaczego, ale jęknąłem i, bynajmniej, nie był to jęk bólu tylko podniecenia. Podniecałem się bólem? Chyba jestem chory albo jakiś serio zboczony. Ale, do cholery, Tom jeszcze nie skończył! Ani razu! A ja co, mam dojść po raz trzeci? Przerażała mnie ta myśl odrobinę.
-Ku…kurwa… Ja pierdolę… -zdążył parę razy przekląć, po czym we mnie doszedł. Był cały zdyszany.
-Już myślałem, że nigdy nie dojdziesz –rzuciłem.
-Poczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę –powiedział.
Gdzieżby to mógł się wybierać?
Usiadłem na biurku. Tom wrócił po chwili z… kartonem mleka w ręku. Co ten idiota znów kombinuje?
-Po co ci mleko? –spytałem.
-Zobaczysz… -odparł tajemniczo.
No dobra, zobaczymy.
Przysiadłszy się do mnie, postawił kartonik gdzieś obok i zaczęliśmy się całować po raz kolejny, ocierając się o siebie. I to znów tak, że nam obu zabrakło tchu. W chwili przerwy, odkręcił nakrętkę kartonu z mlekiem i kiedy znów kontynuowaliśmy pieszczoty, wylał na nas całą zawartość opakowania. Po chwili oderwaliśmy się od siebie cali zdyszani i jeszcze w dodatku mokrzy.
-Ty to masz pomysły –rzuciłem.
-A co, nie podobało ci się? –zatkał mi usta dłonią. –Nie odpowiadaj. Wiem, że tak. Mówiłem, że lubisz, kiedy czujesz w sobie mojego chuja.
Uniosłem jedną brew.
Tom wstał z biurka, liżąc mnie jeszcze uprzednio w policzek i wychodząc po chwili z pokoju.
Wyszedłem za nim.
-Ej, a ty dokąd?
Brat zebrał na korytarzu swoje ubrania i idąc w kierunku schodów, zaczął się ubierać zupełnie nie przejmując się tym, że jest cały w mleku.
-Pytam się, kurwa!
-Do klubu. Nie chce mi się gadać –odparł, nie odwracając się.
-Nigdzie nie idziesz.  
-Ach, właśnie. Wiesz, gdzie byłem wtedy, jak wyjechałem? U Andreasa. W ogóle to ciekawe, że właśnie u niego szukałeś.
-Co? Przecież mówił, że cię nie ma –zdziwiłem się.
-Kazałem mu tak powiedzieć. Ale wtedy to było dla naszego dobra, Bill, sam wiesz.
Kiedy był już przy drzwiach wyjściowych, wybiegłem przed niego i zasłoniłem sobą drzwi.
-Posuń się. Wychodzę.
-Nie –broniłem nieugięcie drzwi.  
-Rusz dupę!
-Nigdzie nie idziesz, do cholery!
-Ach tak?
Zaśmiał się i mnie podniósł. Zacząłem się wyrywać i szarpać, a nawet okładać brata pięściami.
-Puść mnie, no!
-Dobra –odpowiedział i postawił mnie z dala od drzwi, po czym wymknął się szybko z domu.
-Żałosny jesteś, słyszysz?! Pieprzony tchórz! –darłem się jeszcze przez chwilę, ale to nie miało już sensu. Pokazałem jeszcze do drzwi środkowy palec i upadłem na kolana, chowając po chwili twarz w dłoniach i wyjąc .

Co ja zrobiłem…
Co ja, kurwa, zrobiłem.




niedziela, 12 lipca 2015

18. Nieuwaga

-Bill, co jest? –widocznie zauważył Jost.
-Nic. Nie chcę robić tej trasy.
-Słucham? –spytał, jakby nie mogąc dowierzyć własnym uszom.
-Nie chcę robić tej trasy –powtórzyłem, kierując swój wzrok ku górze.  
-Trzymajcie mnie, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok! –Jost wstał z kanapy, podczas kiedy reszta zespołu siedziała cicho, nie chcąc jeszcze bardziej działać na nerwy Davidowi, ale byli zdziwieni moimi słowami, to było zdecydowanie widać. Gustav zasłonił sobie usta dłonią, Tom uniósł brwi chyba najwyżej, jak tylko się dało, nawet Georg siedział z otwartą buzią.  
–Od jakiego czasu rozmawiamy już o tej trasie? Dwoję się i troję, by spełnić wszystkie wasze życzenia jej dotyczące, załatwiam projekty, poświęcam czas a ty, Bill, tak po prostu mówisz, że nie chcesz jej robić?! –menager skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. –Wiesz, jakie straty się z tym wiążą?
Oczywiście, że wiedziałem. Głupie pytanie.
Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia.
-Bill, co się z tobą dzieje? –to był Tom.
-Właśnie, Bill, powiedz nam –podchwycił Jost zirytowanym głosem. –Wszyscy jesteśmy tego ciekawi.
Oczy wszystkich obecnych w pomieszczeniu skierowane były teraz na mnie. Tom, Gustav, Georg i oczywiście David Jost patrzyli na mnie wyczekująco, szczególnie przerażał mnie wściekły wzrok Josta. Cały czas siedziałem przy stole podpierając dłonią głowę. Przełknąłem ślinę i wziąłem głęboki oddech.
-Zostawcie mnie wszyscy. –Uciąłem.
Podniosłem się z miejsca i zwijając, mając nadzieję że należące do Toma, kluczyki od samochodu ze stołu po prostu wyszedłem z pokoju.  
-Bill, czekaj! –krzyknął jeszcze Gustav, ale ja nie zamierzałem czekać, a tym bardziej tam wracać.
Miałem totalne echo w głowie, po prostu pustka. Trasa to ostatnia rzecz, jaką chcę teraz robić. Serio, mam wywalone na straty i inne duperele. Moje myśli od rana krążyły wokół kolejnej dawki, stało się to moim priorytetem, potrzebowałem tego. Nie umiem już funkcjonować bez koki i zdałem sobie z tego sprawę. Musiałem zażyć kolejną dawkę, ale chciałem po drodze zrobić coś jeszcze.
Wyszedłem z budynku i od razu zacząłem szukać wzrokiem auta Toma. Pamiętałem w miarę gdzie je zostawiliśmy, więc nie było to na szczęście wielkim wyzwaniem. Dopadłem do samochodu. Jezu, żeby rzeczywiście były to dobre klucze.
Udało się!
Wsiadłem do auta. To, co chciałem zrobić było szalone. Mimo że nie mam prawa jazdy, miałem kilkukrotnie okazję poprowadzić samochód. Tyle że z takim szczegółem, iż były to wiejskie dróżki, a nie ruchliwa autostrada.
Przepraszam, Tom. Muszę to zrobić.
Przekręciłem kluczyki w stacyjce i wyciągnąłem GPS’a, wbijając adres szpitala psychiatrycznego.
Dobra, jakoś ruszyłem. Pierwsze parę kilometrów przejechałem w miarę spokojnie. Modliłem się myślach, bym nie musiał tłumaczyć się przed policją. W myślach zacząłem już układać wyjaśnienia łamane na przeprosiny dla brata. Może powinienem powiedzieć mu o tym, że znów biorę? Przecież to złamałoby mu serce! Ale, z drugiej strony, co mam wtedy powiedzieć? Odwołałem trasę bo mam takie widzimisię? Jak w ogóle fani na to zareagują? Jak zareagowaliby na wieść o moim ćpaniu? Przecież ten Bill Kaulitz, którego wydaje im się, że tak dobrze znają, nawet by o tym nie pomyślał. Mój wykreowany przez media wizerunek ,,trochę’’ mija się z prawdą. Czuły i wrażliwy romantyk to najbardziej banalny pomysł, na jaki ktoś mógłby kiedykolwiek wpaść. Dziewczyny to lubią. Więcej fanek płci żeńskiej, więcej sprzedanych płyt i biletów na koncerty, więcej pieniędzy. Tak to niestety wygląda, żyjemy w takim świecie po prostu. To nie bajka ze szczęśliwym zakończeniem, gdzie główni bohaterowie żyją długo i szczęśliwie.
Prawda jest taka, że dalej jestem egoistycznym, zapatrzonym w siebie materialistą i już nim pozostanę. Nie obchodzą mnie inni, najważniejszy jestem ja. Ale jeszcze ważniejszy ode mnie samego jest mój brat bliźniak i jednocześnie największa miłość Tom, za którego oddałbym życie.
Tak, zdecydowanie jest moją największą miłością. Jak jeszcze jakiś czas temu byłem nim zauroczony, to teraz jestem po prostu zakochany po uszy.
Muszę mu to powiedzieć. Powiedzieć o tym, co mnie gnębi. Powinienem był to zrobić od razu, on by mi pomógł, wysłuchał, zrozumiał. Zrozumiał, jak nikt inny nie jest w stanie zrozumieć.
Tak się pochłonąłem w swoich myślach, że nawet nie zauważyłem, kiedy wjeżdżam na parking szpitalny. Bogu dziękowałem, że policja mnie nie złapała. O ile on gdzieś tam w ogóle jest. 
Przez chwilę musiałem się zastanowić i przypomnieć sobie, po co ja tu w ogóle jestem.
No tak. Ta dziewczyna.
Nie mam nawet pojęcia, dlaczego chciałem jej tak pomóc, przecież nawet nie pamiętam jej imienia. Śmieszne.
Dziwiłem się sam sobie. To było dziwne, że nagle tak zależało mi na zrobieniu czegoś dla innego człowieka niż Tom. Nie chciałem się teraz nad tym głębiej zastanawiać, bo wyda mi się to na tyle dziwne i bezsensowne, że w końcu bym zrezygnował.
Teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo głupi jestem. Bez żadnej ochrony, w pełnym makijażu i w ułożonych włosach, przez które naprawdę nietrudno było mnie zauważyć. Ale nie widziałem nikogo, kto stanowiłby potencjalne zagrożenie.
W budynku było pusto, żadnych ludzi, tylko jakaś sprzątaczka. Podszedłem do recepcji. Kobieta tam siedząca przeżegnała się kiedy tylko mnie dostrzegła, co mnie nawet rozśmieszyło. Różnie ludzie na mój wygląd reagują, zdążyłem się już przyzwyczaić.
-Dzień dobry. Muszę koniecznie spotkać się z pewną dziewczyną tutaj przebywającą, ale niestety nie znam jej nazwiska. Imię to Cloe.
-Cloe? –zastygła recepcjonistka, patrząc na mnie z przerażeniem w oczach. –Istotnie, wiem o którą chodzi. Cały personel ją zna.
-Gdzie teraz przebywa? –spytałem. Nie chciało mi się wysłuchiwać o tym, jaka by to nie była. Interesowało mnie tylko to, gdzie ją znajdę.
-A spodziewa się pana wizyty?
-Nie…
-To nie pomogę.
-Ale to ważne, proszę zrozumieć.
-Przykro mi. Do widzenia.
No co za babsztyl!
Odszedłem naburmuszony i chwilę stałem. A nuż może znów Cloe będzie przechodzić z jakimś lekarzem i ją zaczepię.
Ciarki mnie przeszły, kiedy usłyszałem za sobą swoje nazwisko.
-Przepraszam. Czy pan to Bill Kaulitz z tego zespołu? -Odwróciłem się. Stała za mną ta sprzątaczka, którą na początku widziałem. Niska, starsza kobieta. -Coś z Japonią czy Chinami… Pekin Hotel? Nie, to nie to… O, już wiem! Tokio Hotel!
-Tak, to ja -odparłem z uśmiechem. Ciężko było się nie uśmiechnąć, promieniowała od niej jakaś taka pozytywna energia. No bo co, co zrobi mi taka pani po pięćdziesiątce?
-Moje wnuki uwielbiają pańską muzykę. Mówili, że jest pan bardzo wysoki i się nie mylili.
-Wie pani co, trochę się spieszę…
-Ach, no tak. Podsłyszałam, że szuka pan Cloe, zgadza się?
Jeśli ona mnie do niej zaprowadzi… Z nieba spadła mi ta kobieta!
-Dokładnie. Zaprowadzi mnie pani do niej?
-Och, oczywiście. Pod warunkiem, że zrobi sobie pan ze mną zdjęcie.
-Pewnie. Chodźmy, bo czas ucieka –pogoniłem, po czym podążyłem za tą sympatyczną starszą panią po schodach w dół. Zaprowadziła mnie pod jakąś salę.
-To tu. Ale ostrzegam cię, wchodzisz na własną odpowiedzialność.
Nie powiem, że nie, przeraziły mnie trochę jej słowa.
Zgodnie z umową zrobiłem sobie z kobietą zdjęcie jej telefonem komórkowym i podziękowałem za pomoc.
Wziąłem głęboki oddech i zapukałem do drzwi. Chwilę czekałem, ale nie było słychać żadnej odpowiedzi, więc ostrożnie nacisnąłem na klamkę i powoli otworzyłem drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte.  
Rozejrzałem się dookoła. Na łóżku po lewej stronie pokoju siedziała brunetka, to chyba była Cloe. Nie widziałem jej twarzy, bo miała głowę spuszczoną w dół i nogi podciągnięte pod brodę.
-Em, Cloe… Cześć? –zacząłem niepewnie.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi dużymi, niezwykle smutnymi, czarnymi oczami. Pustka, jaka z nich promieniowała, przerażała mnie. Brak w nich było jakiejkolwiek radości i tego blasku, jak u innych ludzi.   
-Po co przyszedłeś? –spytała cicho.
-Porozmawiać, a może i nawet… pomóc.
Zaśmiała się ironicznie.
-Mnie nie da się pomóc. Niepotrzebnie się fatygujesz.
-Ale chcę chociaż spróbować.
-My się nawet nie znamy, czemu to w ogóle robisz?
Dziwiło mnie to, że była taka spokojna. Psycholożka określała ją jako agresywną, starsza sprzątaczka też mnie ostrzegała. Może podali jej właśnie jakieś uspokajające leki?
-Wiem o twoim przypadku, o twoich rodzicach… Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, ale…
-To nie jest wielka tajemnica. Mama zginęła w wypadku. Ojciec strzelił sobie w łeb kilka dni później, pieprzony tchórz. Usłyszałam huk dobiegający z łazienki, więc tam poszłam by sprawdzić, co się stało. Na podłodze było pełno krwi, a w środku wielkiej plamy mój tatuś, mający w dupie swoją córkę, który postanowił tak po prostu się zabić. Sąsiadka usłyszała mój krzyk i zadzwoniła na policję, później mieszkałam razem z nią. Kilka lat potem poznałam swojego chłopaka… Ale o tym nie chcę mówić. I tak mnie nie zrozumiesz, musiałbyś przeżyć to, co ja, by naprawdę dowiedzieć się, jak to jest.
Słuchałem tego i nie wiedziałem co powiedzieć. Boże, przez jaki koszmar ona przechodziła i zapewne dalej przechodzi. Nie chciałem mówić głupot w stylu ,,współczuję ci’’ bo wiem, że takie coś tylko jeszcze bardziej przytłacza, zamiast pomagać.
-Rozumiem cię. Co prawda ja mam brata bliźniaka, na którym zawsze mogę polegać, ale radziliśmy sobie praktycznie sami przez cały czas. Ojciec odszedł od nas, kiedy mieliśmy po siedem lat. Matka nie mogła sobie z tym poradzić i zapijała smutki wódką. Praktycznie całe dnie nie było jej w domu. Byłem dyskryminowany w szkole za wygląd, ale to nie o to chodzi, by przejmować się opiniami innych. Wyśmiewali nasze marzenia. Bo nie wiem, czy wiesz, ale razem z moim bratem i dwoma przyjaciółmi tworzymy zespół. Dopiero wtedy, kiedy osiągnęliśmy sukces, nagle wszyscy nas polubili i sobie o nas przypomnieli. Żałosne.  Największy żal do naszej mamy mam o to, że nie było jej kiedy najbardziej tego potrzebowaliśmy. Słowo ,,mama’’ oznacza po prostu dla mnie zwykłą osobę, która nic wielkiego w moje życie nie wniosła. Dopiero później wzięła ślub z Gordonem, który był w miarę ogarnięty. Ale to już blisko było do tego czasu, kiedy wyprowadziliśmy się na swoje.
Nie wiem dlaczego, ale otworzyłem się przed nią. Nie lubiliśmy razem z Tomem mówić o naszych rodzicach, a w szczególności o relacjach, jakie z nimi mieliśmy. To było dziwne. Znając ją taką nie pomyślałbym w ogóle, że może przebywać w takim miejscu.  
-Eh. –Westchnęła. - Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy my tego chcieli. Z tego wszystkiego zapomniałam cię w ogóle zapytać o imię.
-Bill –uśmiechnąłem się.
Odpowiedziała lekkim uśmiechem. Jej oczy wydawały się być bardziej radosne, niż wcześniej, kiedy tu wszedłem.
-W takim razie, dziękuję ci, Bill, za to, że tu przyszedłeś. Nie mam z kim porozmawiać. Jedyne, co na co dzień widzę, to lekarze.
-Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc –powiedziałem i przytuliłem dziewczynę.  
Patrzyła jeszcze na mnie chwilę, aż nie przerwały nam kroki na korytarzu.
Drzwi otworzyły się.
-Hej! Co ty tu robisz? –spytał jakiś starszy, osiwiały lekarz surowym tonem.
-Ja właśnie wychodziłem. –Wstałem szybko z łóżka i wyszedłem z pokoju.
Głupio trochę wyszło, ale chociaż tyle mogłem zrobić. O dziwo pamiętałem drogę do recepcji, którą szybko minąłem, wychodząc po chwili z budynku. Czułem taką jakby satysfakcję, że porozmawiałem z Cloe. Chociaż tak mogłem pomóc. Brzydka w sumie nie była, wydawała się nawet mną zainteresowana. No ale ma 16 lat, czyli cztery lata młodsza ode mnie, a ja wolę starsze.
W drodze powrotnej wróciłem do układania wytłumaczenia dla Toma i jakoś udało mi się dojechać do domu.
Kiedy wszedłem do środka apartamentu, zmartwiłem się. Brata nigdzie nie było. Ale ze mnie idiota. Wziąłem jego samochód nawet się nie martwiąc, jak on wróci do domu.
-Bill? Już wróciłeś? –usłyszałem jego głos dobiegający z góry.
-Tak! Już do ciebie idę –odparłem.
-Świetnie.
Trochę się bałem. To pewne, że będzie oczekiwał jakiś wyjaśnień.
-Tom? Gdzie jesteś? –spytałem, kiedy byłem już na górze.
-W twoim pokoju.
Trochę zdziwiła mnie ta odpowiedź, no ale dobra.
Stanąłem jak wryty w drzwiach, kiedy go zobaczyłem. Trzymał w ręku woreczek z resztką narkotyku i patrzył na mnie wyczekująco.

-Powiesz mi, co to jest, do jasnej cholery?    





sobota, 4 lipca 2015

17. Zmiana planów

Już się ściemniało. Z daleka widać było palące się światła w salonie. Bolała mnie strasznie głowa, ale mimo tego uśmiech i tak nie schodził mi z twarzy. Dobrze, że samochód był duży, bo inaczej miałbym małe problemy ze zmieszczeniem się z tym irokezem, a wzrost by mi w tym momencie też nie pomagał. W końcu Saki też był wysoki i dobrze zbudowany, to musiał mieć duże auto. Logiczne.
Drzwi były otwarte. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, kaszlnąłem ostentacyjnie możliwie najgłośniej, zwracając tym oczywiście uwagę Toma. Stał przy barowym stole i przeglądał jakieś gazety, jednak przerwał swoją pracę i zaczął iść w moją stronę. 
Widziałem już jego zdziwioną minę, kiedy spojrzał na to, co mam na głowie. Nie wiedziałem tylko, czy to zdziwienie jest w pozytywnym czy raczej negatywnym kontekście.
Pocałował mnie w usta na przywitanie. Cały dzień się praktycznie nie widzieliśmy, to prawie jak wieczność. Każda sekunda bez Toma jest wiecznością.
-Wow, Bill… -wykrztusił z siebie.
-I co? –spytałem podekscytowany. Nie mogłem się wręcz doczekać, jak zacznie prawić mi komplementy, co uwielbiałem.
-Twoje włosy…  -obszedł mnie dookoła i delikatnie dotknął polakierowanych, stojących na baczność pasm. Jego mina wyrażała w sumie zaskoczenie i nic więcej.
-Co z nimi nie tak?
-Nie… to znaczy…
-Nie podobają ci się? –spytałem lekko zawiedziony. Nie na taką reakcję liczyłem…
-Tego nie powiedziałem.
-Ale widzę, że coś ci się nie podoba.
-Po prostu wyglądasz inaczej. Muszę się przyzwyczaić –stwierdził myśląc, że wybrnął z sytuacji. 
-Jakbym pierwszy raz się zmieniał, a teraz wyglądam bardziej męsko. Właśnie, chcę zacząć też ćwiczyć –złapałem się za swoje kościste ramię i spojrzałem na brata.
-Ty ćwiczyć? –zaśmiał się. –Bill i ćwiczenia, to nie pasuje razem w jednym zdaniu.
No fakt. Nigdy nie przepadałem za sportem i ogólnie za aktywnością fizyczną, nie to co Tom. On zawsze miał zadbane, umięśnione ciało, szczególnie tors, który tak chętnie pokazywał. Nago wyglądał naprawdę spektakularnie. Tymczasem ja zawsze najgorsze oceny miałem właśnie z wf-u. Od zawsze miałem szybki metabolizm i spalałem wszystko w trybie turbo bez ruszenia palcem. To geny. U Toma tego tak nie widać, bo on chodzi na siłownię, a ja jestem patyczakiem. No naprawdę, nie zliczę artykułów, w których posądzano mnie o zaburzenia odżywiania. To byłaby naprawdę ostatnia rzecz, na którą bym zachorował. Co prawda nie przywiązuję zbytniej wagi do jedzenia, byleby było bez mięsa, ale zdarzały się dni, kiedy nic nie jadłem i piłem tylko kawę.
Ludziom zawsze coś nie pasuje, są wiecznie niezadowoleni, zdążyłem to już dawno zauważyć. Inni katują się rygorystycznymi dietami i próbują schudnąć, a inni narzekają, że jedzą dużo słodyczy i za cholerę nie mogą przytyć. Ja należałem zawsze do tych drugich. Oczywiście mógłbym wcześniej chodzić na siłownię czy coś ćwiczyć, ale nigdy mi się nie chciało.  
Tak, zawsze byłem szczupły, wręcz chudy. Ale przyszła pora to zmienić.   
-Tom, ja też jestem facetem, nie chcę całe życie wyglądać jak baba. Nie przestanę się malować, to chociaż co innego zmienię…
-Dobra, rób co chcesz –wzruszył ramionami. –Właśnie, Jost dzwonił z informacją, że jutro z rana musimy obgadać w końcu tę trasę, a po tym mamy wywiad.
-Zaczyna się… -westchnąłem.- W sumie można się tego było spodziewać. Czasem mam ochotę powiedzieć po prostu ,,pierdolę to’’ i mieć wszystko w dupie.
-Ja też, ale nie myślimy teraz o tym. A z tymi ćwiczeniami to ci nawet mogę pomóc, żebyś się z samego początku nie przeforsował.
-Dzięki.
-No chodź tu do mnie –rozłożył zachęcająco ręce i mnie przytulił. –Zająłbym się dziś tobą porządnie w nocy za ten cały dzień rozłąki, ale boli mnie głowa i jestem padnięty. Zabawimy się jutro. Skończymy te wszystkie wywiady, pogadanki i noc będzie nasza. Co ty na to?
-Też mnie głowa boli, pewnie coś z ciśnieniem.
-A rozważysz tę propozycję?
-No zastanowię się…  -rzuciłem, po czym obaj się zaśmialiśmy doskonale wiedząc, jaka jest odpowiedź.
Daliśmy sobie jeszcze buziaka na dobranoc i rozeszliśmy się tym razem do swoich pokoi.
Wparowałem do swojego królestwa jakby się paliło, zamykając drzwi na klucz. Od razu dorwałem się do komody z bielizną i zacząłem nerwowo przeszukiwać zawartość szuflady w poszukiwaniu woreczka. Za każdym razem ubywało proszku. Za każdym razem mówiłem sobie, że z tym skończę, każdy raz miał być tym ostatnim. To mnie przerosło. Nie dam rady rzucić, chęć wzięcia jest zbyt silna. Nienawidziłem siebie za to. Dziwiłem się w ogóle, że bliźniak się nie zorientował, ale to pewnie tylko kwestia czasu.
Dosłownie zrzuciłem z siebie w pośpiechu ciuchy i padłem na łóżko, usypiając po chwili jak niedźwiedź w zimowy sen.

Zdawało mi się, że ledwo zdążyłem przymknąć powieki, a już po całym pokoju rozległ się donośny dźwięk budzika. Ósma rano. Niech tego Josta licho porwie!
Chcąc nie chcąc zwlokłem się z tego łóżka. Kiedy byłem już na nogach musiałem przyznać, że jednak nie było tak źle, jak na początku myślałem że będzie. Da się wytrzymać.
Mimo to smętnym krokiem powlokłem się do pokoju Toma. Ten oczywiście spał. Przez chwilę walczyłem z myślami, bo z jednej strony dałbym mu pospać, a z drugiej… Niech męczy się razem ze mną. Razem raźniej.
Podszedłem cicho do jego łoża, by choć zachować resztki pozorów. Delikatnie położyłem się obok śpiącego brata i przybliżyłem usta do jego ucha.
-Tomi, skarbie… Czas wstać… -szepnąłem.
-Mhmm…
-Wstawaj, śpiochu.
-Mhmmmm…
-Zaraz zwalę cię z łóżka, zobaczysz.
-Ale ja śpię… -zdążył wymamrotać.
-Koniec tego dobrego.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem dwoić się i troić, by zwalić Toma z łóżka, tak jak mówiłem. Ale on ani drgnął. Kurwa… Pochodzę trochę na siłkę i kiedyś mi się uda, na pewno.
Wpadłem na pomysł. Zaśmiałem się szyderczo i ruszyłem do łazienki. Tego się braciszek nie będzie spodziewał. Wróciłem z wiadrem pełnym zimnej wody. Wziąłem zamach i…
-Co jest, kurwa?! –wrzasnął Tom, od razu się budząc.
-Ja to wiem, jak cię obudzić, co nie?
-Ja pierdolę, Bill, jestem cały mokry –wygrzebał się z pościeli. –I nie ryj się tak!
-Było wstać, kiedy cię budziłem –wytknąłem mu język. –Idę się szykować.
I pomaszerowałem do swojego pokoju, a Tom wywrócił tylko oczami.

Obaj uwinęliśmy się w miarę sprawnie i po niespełna godzinie byliśmy już w samochodzie.
Nie rozmawialiśmy po drodze o niczym konkretnym, w sumie zaczynaliśmy jakiś temat, po chwili przeskakując na kolejny.
Od rana dziwnie się czułem. Ale nie na chorobę, dziwnie, ale w trochę innym kierunku. Nie umiem tego wytłumaczyć.
-Tom, chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
-O wszystkim możesz mi powiedzieć, przecież wiesz.
-W szpitalu jest taka dziewczyna. Cloe. Dość młoda…
-A mówisz mi to, bo…? –Eh, wiedziałem, że to tak zabrzmi. Ale niech da mi najpierw skończyć.
-Ma ten sam problem, co ja, a w zasadzie to my kiedyś. Tylko, że ona nie umie sobie z tym poradzić. Jest agresywna. Lekarze nie umieją z nią współpracować. –Tom milczał, słuchał uważnie tego, co mówię. –Rozumiesz? Trzeba jej pomóc.
-Czekaj, co ty powiedziałeś? Pomóc? TY chcesz komuś z własnej woli POMÓC?
-Też w to nie wierzę… Muszę z nią kiedyś porozmawiać.
Nie odpowiedział. Jego twarz wyrażała obojętność, ciężko było cokolwiek po niej wywnioskować.
W studio czekał na nas Jost, chłopaków nie było nigdzie widać.
-Gdzie Gus i Geo? –spytałem.
Miałem wrażenie, że Tom o czymś intensywnie myśli. Był jakby nieobecny.
-Jeszcze nie dotarli. Jeśli nie dojadą w przeciągu pięciu minut, zaczniemy bez nich. –Odrzekł David.  
W tym właśnie momencie do studia wpadli Gustav z Georgiem.
-Hej, sory za spóźnienie, ale ktoś tu pomylił godziny spotkania –odezwał się pierwszy Gus, patrząc na przyjaciela.
-No co, każdemu się zdarza –obronił się Geo.
-Dobra, siadajcie, zacznijmy wreszcie –zabrał głos zniecierpliwiony już Jost, gestykulując nerwowo rękoma, co miał w zwyczaju robić.
Rozsiedliśmy się zgodnie z prośbą na kanapach, nie chcąc już bardziej denerwować menagera.
-Tu macie szkice projektów kostiumów na trasę. Odpowiadają każdemu?
Wyciągnął na stół kilka kartek.  
-Zajebiste –odezwał się wreszcie Tom.
-Świetnie. Nazwa każdemu odpowiada, tak?
Przytaknęliśmy.
Oni ustalali jeszcze kilka spraw, a ja przysłuchiwałem się tylko temu wszystkiemu beznamiętnie z podpartą o rękę głową.
-Bill, co jest? –widocznie zauważył Jost.
-Nic. Nie chcę robić tej trasy.
-Słucham? –spytał, jakby nie mogąc dowierzyć własnym uszom.

-Nie chcę robić tej trasy.