czwartek, 10 września 2015

22. Spotkanie

Kolejny ranek, kolejny dzień. Chociaż może nie do końca ranek, bo na zegarkach dochodziła dwunasta, ale w naszej definicji było jeszcze rano.
Bądź co bądź obudziłem się i jakoś niespecjalnie spieszyło mi się, by wstawać z łóżka, no i nie chciałem obudzić śpiącego zaraz obok Toma. Leżałem tak chwilę, próbowałem nawet jeszcze zasnąć, ale bezskutecznie. Niech to szlag.
Jakieś 10 minut później postanowiłem wreszcie zwlec się z łóżka. Tym wierceniem się szybciej obudziłbym bliźniaka, niż gdybym po cichutku wstał, tak jak to właśnie chwilę później zrobiłem. Pocałowałem Toma delikatnie w czoło. Chciałem dać mu trochę pospać, poza tym głód nikotynowy zaczął mnie już ssać i musiałem zapalić.
Po porannym papierosie zszedłem na dół z zamiarem zrobienia nam obu śniadania. Tom obudzi się, zejdzie, to pewnie będzie głodny. Otworzyłem lodówkę i podrapałem się po głowie. Świeciła pustkami i najwidoczniej bez zakupów się nie obejdzie.
Wyciągnąłem na blat resztkę dżemu i chleb tostowy. Nie była to jakaś szalona ilość na niewiadomo jaką ucztę, ale na nas dwóch spokojnie starczy.
Och, Bill, jaki z ciebie mistrz kuchni.
Gdy smarowałem tosty dżemem, słyszałem na górze oznaki życia w postaci skrzypienia podłogi, a później schodów pod ciężarem Toma. Ucieszyłem się, bo akurat skończyłem robić śniadanie. Zaniosłem wszystko, łącznie z dwiema gorącymi kawami, na stół i wyszedłem z kuchni przywitać brata.
Był taki zaspany, że aż na sam jego widok uśmiech wskoczył mi na usta. Wyglądał dosłownie jak niedźwiedź zbudzony z zimowego snu. Od razu po wstaniu, jeszcze przed kawą, a co za tym idzie solidną dawką kofeiny, Tom niezbyt kontaktuje i ogarnia, co się wokół niego dzieje. Zresztą podobnie jak ja, ale może nie aż w takim stopniu, jak to jest u mojego bliźniaka.
-Dzień dobry, Tomi –powiedziałem i ukradłem mu buziaka w usta na powitanie, na co mruknął z zadowolenia. –Wyspałeś się?
-Szczerze? Nie.
-Ojej.
-Kawy mi się chce. –Stwierdził, kierując się w stronę kuchni.
-Chodź, zrobiłem śniadanie.
Zaświeciły mu się oczy.
-Kawę też?
-Kawę też.
-Sypaną?
-Sypaną. Taką, jak lubisz.
Po tych słowach, dosłownie wparował do kuchni, na co się tylko zaśmiałem.
Kiedy wszedłem do pomieszczenia za nim, Tom siedział już przy stole. Usiadłem naprzeciwko niego. Powiedzieliśmy sobie tylko ,,Smacznego’’ i zaczęliśmy jeść śniadanie. Tom pałaszował tosty, że aż mu się uszy trzęsły.
W pewnym momencie zacząłem temat. Może był mało zachęcający jak na początek dnia, ale kiedyś trzeba mu było powiedzieć. 
-Tom. Skończyła mi się koka. –Rzekłem, jakby nigdy nic.
Brat skończył przeżuwać tost i odparł:
-No i co zamierzasz zrobić?
-Kupić kolejną działkę –wziąłem łyka kawy.
-Hola, hola, Bill, a może jakiś odwyk? Cokolwiek?
-Nie jestem jeszcze gotów na odwyk. Wszystko w swoim czasie, Tom.
Przewrócił tylko oczami.
-Od kogo zamierzasz to w ogóle kupić? Od jakiegoś osiedlowego dilera, który nie wiadomo co jeszcze ci tam podrzuci?
-Nie, no co ty. Od Denisa chcę kupić.
-Od Denisa?
-Jego znajomy to diler, czasem załatwiał nam trochę zioła czy prochów na imprezy. Tylko sprawdzony towar, no wiesz.
-Mam nadzieję, że wiesz, co robisz…
Ja też mam taką nadzieję, pomyślałem.
-Potem do niego zadzwonię –oświadczyłem.
Kolejne kilka minut słychać było tylko chrupanie i dźwięk odstawianych na stół kubków ze stygnącą już, czarną jak smoła kawą. Rzucaliśmy sobie jedynie pojedyncze spojrzenia, aż w końcu Tom nie zaczął kolejnego, jak znalazł na tę ,,intensywną’’ dyskusję, tematu.   
-Bill –zaczął –co z tą trasą? Jost się nie odzywa, pewnie ma niezłego wkurwa.
Nie odpowiedziałem. Mówiłem już, że nie chcę robić tej trasy.  
-Halo, mówię do ciebie!
-Przecież cię słyszę.
-To czemu nie odpowiadasz?
-Już przecież mówiłem, nie robię tej trasy –przypomniałem, a kiedy brat już otwierał usta, by coś powiedzieć, znów się odezwałem. –Poza tym, nie chcę o tym mówić. Zostawmy na razie ten temat, okej?
Westchnął tylko ciężko, ale dłużej mnie już nie męczył. Dopił swoją kawę, wstał od stołu i włożył naczynia do zmywarki.  
-Trzeba zrobić zakupy –wypaliłem znienacka.
-Jest aż tak źle?
-Pusta lodówka.
-To co, dzwonić po któregoś z ochroniarzy?
Kiedy jest się sławnym, nie można ot tak wyjść sobie do sklepu. No chyba, że chce się być staranowanym przez fanów, co jest dość niebezpieczne. Poważnie, niektórzy do różnych rzeczy są zdolni. Czasem zachowują się jak zwierzęta, dosłownie jak dzicz. Szarpią, pchają, ciągną, nierzadko też zabierają różne rzeczy. Co prawda, tak zachowuje się zdecydowana mniejszość, ale tacy ludzie też są.
Tom i ja tak rzadko bywamy w marketach, że nie pamiętamy nawet rzeczy, które dla przeciętnego obywatela tego kraju wydają się nieprawdopodobnie banalne i oczywiste, jak na przykład cena chleba, masła, czy mleka. Tak, nie pamiętam, ile to wszystko kosztuje. Zakupy zazwyczaj robi nam któryś z ochroniarzy, dlatego Tom pytał, czy po któregoś zadzwonić. Ale ja miałem już tego dość.
-A może sami byśmy po nie poszli? –rzuciłem propozycję.
-Nie boisz się fanek?
-Przebierzemy się jakoś, czapki na głowy, okulary i może nas nikt nie pozna.
Wzruszył ramionami. 
-To kiedy idziemy? –spytał.
-Możemy zaraz.

Zebraliśmy się w dwadzieścia minut, może nawet i mniej. Na zewnątrz zdążył się w międzyczasie rozpadać deszcz. Typowa, jesienna pogoda. Ale to nie szkodzi. Obydwoje chcieliśmy się gdzieś ruszyć z domu, a taki spacer na rześkim powietrzu dobrze nam zrobi. Tylko my dwoje, żadnych ochroniarzy, niczyjego zbędnego towarzystwa, nikogo poza nami. Co prawda, wychodzenie bez ochrony było dość ryzykowne, ale nikt nas nie powinien rozpoznać. Nie rzucamy się przecież na głęboką wodę i nie idziemy do ogromnej galerii, tylko do mniejszego, osiedlowego marketu.
Nie malowałem się w ogóle, bo wszystko tak czy inaczej spłynęłoby mi czarnymi smugami po policzkach, z włosami też nic szczególnego nie robiłem, skoro i tak miałem je zaraz schować pod czapką.
-Ale ulewa –rzuciłem, rozkładając duży parasol.
Tom zamknął szybko drzwi na klucz i uśmiechnął się.
-Spacer na rześkim powietrzu dobrze nam zrobi, uwierz –odparł.
Jakby czytał w moich myślach.
-Dokładnie to samo przeszło mi wcześniej przez myśl. Dobrze, że mamy parasol, przynajmniej nie skończymy jak dwa mokre szczury –Tom parsknął śmiechem. –Gdzie ty mnie w ogóle wyprowadzasz?
-Pójdziemy na skróty, będzie szybciej. Spokojnie, nie zgubimy się.
-Mam nadzieję, Tom. Te twoje skróty nic mi nie mówią.  
-No i właśnie po to tu jestem, muszę się moim młodszym braciszkiem przecież zaopiekować. Co ty byś beze mnie zrobił, co?
Trzepnąłem go w ramię.  
-Dziesięć minut, wielkie mi co! Sam też bym sobie poradził, nie martw się.
-Ta, jasne. A kto się zgubił w Loitsche, bo nie mógł trafić ze spożywczaka do domu?
-Mieliśmy po osiem lat, Tom.
-No i? Loitsche to zadupie, a Hamburg jest już dużym miastem.
Trudno było się nie zgodzić.  
-Ciekawe co na tym ,,zadupiu’’ słychać. Zastanawiasz się czasem nad tym, czy nasza matka w ogóle jeszcze żyje?
Nie wiem, czy powinienem był poruszać ten temat, ale ciekawiło mnie, czy Tom też czasem o tym myślał. Nasza matka nawet nie starała się udawać, że jej na nas zależy. Nie dzwoniła, w dzień naszych urodzin też cisza, ciekawe, czy chociaż o tym pamiętała. Ciekawe, czy jeszcze o NAS pamięta.
-Nie wiem i, szczerze mówiąc, mało mnie ona obchodzi. Miała szansę wykazać się jako rodzicielka, nie zrobiła tego. Dla mnie jest po prostu osobą, która mnie urodziła i tyle. Wielka pani Kaulitz. Żałosne.
Przez następne kilka minut szliśmy w kompletnej ciszy, aż dotarliśmy do celu.
W środku było już trochę cieplej i, przede wszystkim, było sucho. Wzięliśmy wózek i od razu zanurkowaliśmy gdzieś między regałami.  
-Podasz mi listę zakupów? –zwróciłem się do Toma.
-Jaką listę..?
-Nie mów, że jej nie wziąłeś.
-A skąd miałem wiedzieć, że w ogóle jakaś jest? Sam mogłeś się tym zainteresować.
-Jezu, Tom, czy tobie wszystko trzeba mówić jak małemu dziecku? Przecież leżała na stole. Trochę obycia w życiu, zacznij ogarniać, co się wokół ciebie dzieje!
Czy to ja zawsze muszę o wszystkim myśleć?!
-Nie krzycz tak. Napisałeś listę, to było ją sobie wziąć.
-Dobra, nieważne. Ale jak o czymś zapomnimy, to będziesz w tym deszczu drugi raz zapierdalał.
Przewrócił tylko oczami, ale zignorowałem to.
Podczas zakupów, o ile na takie chodziliśmy, układ zazwyczaj był taki sam za każdym razem. Tom był od pchania wózka, a ja trzymałem listę i pilnowałem, by wszystko, co było na niej napisane, znalazło się w koszyku. Wrzucałem głównie te rzeczy, bez których nie można się obyć, ewentualnie jeszcze to, co rzuciło się w oczy. Bliźniak w międzyczasie uwiesił się na wózku i patrzył się na mój tyłek, niby dyskretnie, ale to widziałem. Dlatego właśnie kołysałem specjalnie biodrami przy chodzeniu.
Pomimo braku listy, nieźle sobie radziłem. Jeszcze kilka rzeczy i mogliśmy wracać do domu.
Zapatrzyłem się na skład jakiegoś produktu, przez co niechcący na kogoś wpadłem.
-Przepraszam –powiedziałem.

Uniosłem głowę i oczy o mało nie wyszły mi z orbit. 







piątek, 28 sierpnia 2015

21. Powrót

Witam po przerwie J Mam do przekazania kilka informacji:
1.       Wszystko powoli się normuje i w najbliższym czasie kolejne odcinki powinny ukazywać się już normalnie, tzn. bez tak długich odstępów czasowych.  
2.       Mam w planach kolejne opowiadanie (pojawiła się o tym jakiś czas temu ankieta, dalej można oddawać głosy), jednakże muszę ten pomysł jeszcze dopracować.
3.       Ogarnę niedługo szablon, by blog stał się bardziej przejrzysty i nie trzeba było szukać wszystkiego w archiwum.     
4.       Jeśli chodzi o bieżące opowiadanie, to jesteśmy już bliżej niż dalej, jednak coś może się jeszcze wydarzyć, i to coś dość istotnego. Może podejrzewa już ktoś, z czym będzie to związane lub jakie przyniesie skutki?  
Zapraszam do czytania. J
Rishi

♥♥♥♥♥♥♥


Na zewnątrz zaczęło się już powoli ściemniać, a ja leżałem na kanapie w salonie i wpatrywałem się w sufit.
Tak na dobrą sprawę, to nie miałem nic lepszego do roboty. A nawet gdybym miał, za nic nie potrafiłbym się na tym skupić. Psuję wszystko, czego tylko dotknę.
Nie wiem czy była to mądra decyzja, ale postanowiłem zaczekać na brata. W końcu nie mam pojęcia, ile go może nie być. I nie mam w ogóle pewności, czy rzeczywiście udał się do klubu, przecież może być teraz gdziekolwiek.
Bill! Walnij się w głowę.
Jak mogłem dopuścić do siebie myśl, że Tom byłby w stanie mnie okłamać?
On wróci. Nie zostawiłby mnie. Czułem to. To uczucie podtrzymywało mnie na duchu.
Sam nawet nie wiem, kiedy moje powieki zaczęły się robić ciężkie do tego stopnia, że zasnąłem. Coś mi się nawet zaczęło śnić, lecz nie było to nic konkretnego, co byłbym w stanie choć w najmniejszym stopniu zapamiętać.  
Zupełnie niespodziewanie coś przerwało mój sen. Coś, a raczej ktoś. I chyba wiedziałem już nawet kto. Przynajmniej miałem nadzieję, że to ta osoba, o której myślę.
Potrząsał mną i wypowiadał jakieś słowa. Przewinęło się kilka razy moje imię, reszty nie rozumiałem.
Otworzyłem lekko oczy. Jedyną rzeczą, którą widziałem była rozmazana plama.
Ten charakterystyczny zapach…
To był on. No bo kto inny?
Wrócił, Tom wrócił. Wrócił…
Plama zaczęła nabierać ostrości. Otworzyłem oczy szerzej i uśmiechnąłem się do bliźniaka.
Odetchnął z ulgą i czule mnie objął.
-Ty żyjesz, dzięki Bogu! Bill, nie strasz mnie tak więcej.
Wpatrywałem się w niego chwilę, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.
-Nie mam zamiaru umierać. Przynajmniej nie teraz.
-Po tym, co zobaczyłem na stole, o mało nie zszedłem na zawał. Coś ty tam wyprawiał? Jesteś nieobliczalny.
Teraz zrozumiałem. Za Tomem, na stole dalej leżały opróżnione butelki i fajki, a ja, nagi, ledwo przykryty kocem, obok na kanapie. Rzeczywiście mogło to niepokojąco wyglądać.  
Dotknąłem policzka brata, po czym musnąłem jego usta.
-Wróciłeś… 
-Musiałem, nie mogłem cię tak zostawić.
Pocałował mnie w czoło.
-Tęskniłem.
Wtuliłem się w brata i zacząłem głaskać go po ramieniu.
-Tom, przepraszam. – Powiedziałem, unosząc głowę i patrząc mu w oczy.
-To ja powinienem cię przeprosić. Znów zawiodłem. Zawiodłem zarówno ukochanego, jak i najdroższego mi brata. –Przyznał.
Widać było, że mówił to z serca i naprawdę żałuje. Po prostu to wiedziałem.
-Już dobrze, zapomnijmy o tym. Było, minęło.
Zapomnieć.
Najlepiej puścić wszystko w niepamięć, tak jest przecież najprościej. W końcu po co zamartwiać się przeszłością i psuć sobie tym samym teraźniejszość?
Bliźniak przytaknął głową na znak, że się zgadza. Odsunąłem się od brata i spojrzałem na niego. Poprawiłem koc, który zsunął mi się z ramion. Chwilę się wahałem, po czym oznajmiłem:
-Tom? Wydaje mi się, że jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
Uniósł brwi pytająco.
-Co takiego?
-Kiedy ciebie nie było, była tu jakaś dziennikarka i gościu z kamerą. Mówili, że kręcą krótki film o zespole.
-I co zrobiłeś?
-Wpuściłem ich.
-No i co?
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i oparł się o oparcie kanapy. Wziąłem głęboki oddech i kontynuowałem.
-Wypytywali o ten bałagan i…
-Zrobiłeś go jeszcze przed nimi? –przerwał mi. 
-Tak. Nie sprzątałem, bo skąd miałem wiedzieć, że akurat w ten dzień zechcą nas odwiedzić, by nakręcić jakiś film? 
-I co dalej?
-Wkurwiłem się i ich wygoniłem, pokazując na końcu faka do kamery.
-Nie takie rzeczy się w tej branży działy. Luz.
-Ale co będzie, jak to ujrzy światło dzienne? Jak Jost zareaguje? A co z fanami? Zobaczą, że ten Bill, którego znali wcześniej to tylko wymysł mediów... Że tak naprawdę zupełnie mnie nie znają, jestem dla nich kompletnie obcą osobą.
Westchnął.
-Może wcale tego nie opublikują? –próbował mnie uspokoić. –W końcu mają dużo takich materiałów, a wychodzi zaledwie jedna dziesiąta z tego. A nawet jeśli jakoś to przeciwko tobie wykorzystają, coś wymyślimy.
Muszę przyznać, trochę mnie uspokoił. Nie wiem, jak on to robił – w każdym bądź razie działało, przynajmniej na tę chwilę.
Przez moment jeszcze nad czymś myślałem. Nad niczym konkretnym, były to bardziej takie urywki.
Tom niby przypadkiem odsłonił moje nagie biodra, a wraz z nimi mojego przyjaciela, które wcześniej były nakryte kocem. Zostałem pozbawiony ostatniego cienia przyzwoitości.
Bliźniak poruszył zachęcająco brwiami.
-Co, przygotowałeś się już? –zaśmiał się.
-Nie zdążyłem się ubrać po wcześniejszym razie –usprawiedliwiłem się. –Ale to może nawet i lepiej…
Chwyciłem jego dłoń i położyłem sobie na członku. Nie protestował. Mało tego, sam zrozumiał o co chodzi i widocznie też miał ochotę. Chociaż co jak co, ale Tom seksu nigdy mi nie odmówi. Za dobrze go znałem.
Moje serce zaczęło szybciej pompować krew, a oddech przyspieszył tempo. Brat poruszał ręką na mojej z każdą sekundą twardszej męskości, bezustannie obserwując moją twarz. Nie kontrolowałem jęków i innych, bliżej niezdefiniowanych odgłosów, które z siebie wydawałem. Tom patrzył na mnie z taką miną, zupełnie jakby chciał powiedzieć ,,Czujesz to? Nikt na tym świecie nie jest w stanie dostarczyć ci takiej dawki nieopisanej przyjemności jak ja.’’
Bo nie jest. Do tego nie miałem żadnych wątpliwości.
Donośnie jęknąłem, gdy ścisnął kciukiem końcówkę. Reszta potoczyła się stosunkowo szybko. Sam nawet nie pamiętam, kiedy Tom zdążył ściągnąć spodnie i sprezentować mi swoją erekcję, na której widok za każdym razem aż się śliniłem…
Bez wątpienia był moim największym uzależnieniem. Najsilniejszą używką. Wszystkie najtwardsze narkotyki można by było zmieszać ze sobą, a i tak w porównaniu do niego byłyby niczym.
Bliźniak zaczął rozglądać się za jakimś lubrykantem, ale na horyzoncie nie było widać nic, co mogłoby za takowy posłużyć.   
-Tom, daj spokój, po prostu to zrób bez tego.  
-Będzie cię przecież kurewsko boleć. Nie chcę sprawiać ci bólu, tylko przyjemność. 
-Jakoś przeżyję. Poza tym, to lubię, gdy jesteś taki brutalny, władczy.
To prawda, lubiłem być przez niego dominowany w łóżku. Taki układ w zupełności mi odpowiadał.
Po tych słowach, Tom dłużej się już nie zastanawiał i położył się między moimi nogami, które chwilę wcześniej zachęcająco rozchyliłem. Przez jego czułe pocałunki na mojej szyi i obojczykach, nie poczułem w ogóle bólu. Nawet wtedy, kiedy był już we mnie cały i wtedy, kiedy zaczął się powoli poruszać, dając mi tym samym czas na przyzwyczajenie się.
Seks z Tomem był nieziemski. To cudowne uczucie, że mogę mieć go w sobie, że możemy być ze sobą tak blisko.
Penetrował mnie coraz szybciej, gdy ja w tym czasie trzymałem ręce to na jego plecach, to na pośladkach. Chyba go nawet przez przypadek drapnąłem przydługim paznokciem.   
Czoło lśniło mu od potu, co wyglądało naprawdę seksownie. Bycie AŻ tak atrakcyjnym i pociągającym powinno być nielegalne.
Koniec był bliski. Pod powiekami miałem biało. Ostatni jęk rozkoszy i doszedłem, Tom chwilę po mnie. Upadł zdyszany zaraz obok mnie. Oboje staraliśmy się unormować nasze oddechy po udanym seksie. Wtuliłem się w pierś brata i nasłuchiwałem bicia jego serca.

Dwa spragnione siebie nawzajem ciała, dwie pokrewne dusze, tak bardzo podobne i tak bardzo różniące się zarazem. 







         

niedziela, 9 sierpnia 2015

20. Lustrzane odbicie

Co ja zrobiłem…
Co ja, kurwa, zrobiłem.
Było mu od razu powiedzieć… Teraz przynajmniej nie martwiłbym się o przyszłość tego chorego związku, o ile w ogóle o jakiejś przyszłości można mówić. Tak, CHOREGO związku. Bo bądźmy szczerzy, kazirodztwo- bo to, co robimy jest właśnie kazirodztwem- nie jest normalne. Nikt nie może dowiedzieć się o tym, jakie my to akrobacje wyczyniamy w łóżku, ale też poza nim. Dla innych to przecież jakaś chora dewiacja, obrzydliwość, ale nie dla nas. Dla nas to coś pięknego. Coś, o co trzeba dbać i co trzeba pielęgnować z dnia na dzień.
Poszedłem na górę po ostatnią dawkę narkotyku i, wracając, zajrzałem jeszcze do lodówki, wyciągając z niej dwie butelki schłodzonego piwa. Usiadłem przy stole barowym, gdzie leżały dwie paczki papierosów.
Wciągnąłem resztkę białego proszku. Krew z nosa zaczęła mi znów kapać na blat, ale nie przejąłem się tym. Wytarłem krew ręką. Otworzyłem pierwszą butelkę z piwem i odpaliłem pierwszą fajkę łudząc się, że poczuję się lepiej.  
Nienawidzę tego pokrewieństwa między nami. Nienawidzę.
Ale co ja poradzę, że kocham tego idiotę? Tak, kocham go i będę walczył o tę miłość. Do samego końca.
Niespodziewanie, do drzwi zadzwonił dzwonek.  
Uśmiechnąłem się w duchu z przekonaniem, że to Tom. Może zmienił zdanie i stwierdził, że zamiast iść do klubu woli grzeszyć, robiąc tak nieprzyzwoite rzeczy ze swoim bratem bliźniakiem?
Wstałem z podłogi i owinąłem się kocem, który jeszcze przed chwilą leżał na kanapie, nie chcąc mimo wszystko świecić golizną zaraz na wejściu, a tylko to miałem najbliżej siebie.
-No proszę, kto by pomyślał! Czyżbyś zmienił zda…
Otworzyłem drzwi i zapragnąłem zapaść się pod ziemię z zażenowania. Moim oczom ukazał się mężczyzna z wielką kamerą filmującą mnie i jakaś kobieta z mikrofonem w ręku, niekryjąca zdziwienia.
-W czym mogę pomóc? To chyba jakaś pomyłka.
-Pan Kaulitz? –spytała lekko speszona.
Czyli jednak nie pomyłka.
-Tak, to ja. –Zdążyłem odpowiedzieć, kiedy obydwoje wtrynili się do domu bez żadnego zaproszenia.  
-Kręcimy krótki film dokumentalny o zespole Tokio Hotel. To zajmie tylko chwilkę. Nagramy apartament od środka, prosilibyśmy też byś ty, jako lider, coś nam opowiedział. Lektor zostanie dodany później.
-No dobra, ale szybko –zgodziłem się, sam nie wiem czemu.
-Doda pan jakiś komentarz?
-Przepraszam za moją dzisiejszą ,,kreację’’, ale nie spodziewałem się wizyty…
-Nam to nie przeszkadza.
No dobra, ale mi owszem.
Koleś z kamerą szybko obleciał cały salon, największą uwagę zwrócił jednak na stół barowy, którego nie zdążyłem ogarnąć. Jezu, chciałbym być normalnym człowiekiem, który popełnia ludzkie błędy, ale z taką różnicą, że nie dowiaduje się o nich cały świat tak, jak to jest teraz. W dodatku muszę zgrywać cały czas przed kamerą kogoś, kim nie jestem. Bo ten Bill, którego wszyscy znają to nie ja, mało on ma wspólnego ze mną. To postać wykreowana przez show biznes.
Kobieta widocznie postanowiła wykorzystać moje zakłopotanie.
-Co pan na to? Jakiś komentarz? –przyłożyła mi mikrofon do ust.
-Myślę, że powinniście już iść.
-Film jest jeszcze nie gotowy, a przecież pan się zgodził.
-Proszę wyjść –wygoniłem ich do drzwi.
-Chyba wiesz, co widziałam. I mam to na taśmie. Mogę zrobić z tym co tylko zechcę.
Pokazałem środkowy palec do kamery i zatrzasnąłem drzwi przed nosem tej wrednej żmii razem z tym gościem.
Kiedy chwilę już ochłonąłem, byłem na siebie zły. A co, jeżeli ten film ujrzy światło dzienne? Krótki bo krótki, ale jednak jest. Co Jost zrobi, kiedy go zobaczy…
Dobra, tym będę martwić się potem. Póki co, mam ważniejsze problemy na głowie.
Ciekawe, czy Tom też tak o mnie myśli, jak ja o nim w tym momencie.
Co on sobie w ogóle myśli? Przeleci mnie i spada?! O nie, nie. Nie ze mną takie numery. Między nami będzie znów tak, jak dawniej. Żadnych kłótni. Szczęśliwi. W jednym łóżku… Jeszcze tak będzie. A ja zawsze dostaję to, co chcę.

*W TYM SAMYM CZASIE*

Jestem typem człowieka, który najpierw coś robi, często pod wpływem impulsu, a później, już po fakcie, myśli i żałuje swoich czynów. A ostatnio zdarza mi się to zdecydowanie zbyt często.

Siedziałem właśnie na kanapie zaraz przy barze z Georgiem i Andreasem, którzy swoją drogą poznali się dość niedawno i beznamiętnie sączyłem piwo przez słomkę. Zamówiłem je w sumie wyłącznie dla towarzystwa – bo chłopacy wzięli, to co ja będę o suchym pysku siedział. Tylko jedno, nie chciałem się upijać. Geo i Andy zaciekle o czymś dyskutowali, a ja siedziałem tak obok nich, podpierając ręką głowę.   
Czułem się źle.
Nie mogłem oderwać się od myślenia o Billu. Moje myśli same szły w tamtym kierunku, a ja nie byłem w stanie w żaden sposób temu zapobiec.
Dlaczego go wtedy tak potraktowałem? Nie mam pojęcia. Nie wiem, dlaczego zamiast mu pomóc, wyżyłem się na nim fizycznie i słownie. Co mi to dało? Nic. Nic, poza wyrzutami sumienia, które mnie teraz wyżerały od środka do tego stopnia, że chyba zaczynałem już wariować. Wszędzie widziałem jego twarz. Jego piękne, takie same jak moje oczy o głębokim spojrzeniu, perfekcyjny nosek, pełne usta, które tak cudownie smakują, że chce się tylko więcej…
Nie zasługuję na Billa.
Co prawda, ma on swój charakter, który wcale nie tak łatwo ujarzmić, ale pokochałem go właśnie takiego. I o właśnie takiego przyjdzie mi teraz zawalczyć.
-Ej, stary, dobrze się czujesz? –odezwał się Andy, mój najlepszy przyjaciel.
Spojrzałem w jego stronę.
-A co?
-Blado wyglądasz i coś taki mało rozmowny jesteś.
-Gdzie Georg? –zmieniłem temat.
Nie lubiłem, kiedy ktoś się nade mną użalał lub ciągle pytał, jak się czuję. Męczyło mnie to i czułem się, jakbym rozmawiał z babcią.
-Poszedł za potrzebą –odparł blond chłopak. –Na pewno nic ci nie jest?
-Sorry. Gnębi mnie ta sprawa z Billem, o której ci mówiłem.
Powiedziałem mu tyle, że się pokłóciliśmy i trochę przegiąłem. Zdawanie dokładnych relacji byłoby zbyt ryzykowne.
Andy szturchnął mnie zaczepnie w ramię.  
-Boże, Tom. Twój brat jest już duży i nie potrzebuje żadnej niańki, za którą ty chcesz teraz uchodzić.
-Ale co dziwnego w tym, że martwię się o tak bliską mi osobę, jaką jest Bill?
-Zapomnij o nim przez chwilę. Wyluzuj. Napij się jeszcze trochę… -mówił Andreas. –Może zamówię ci jeszcze piwo?
-Nie chcę już pić –zastrzegłem sobie surowo.
-Pomogłoby ci się to trochę ogarnąć –nie dawał za wygraną, denerwując mnie tym coraz bardziej. –Nie bądź takim sztywniakiem. Ja walę, Tom!
-Zamknij się już! Nie dociera do ciebie, że nie chcę?
Wyprowadził mnie już z równowagi tak, że aż wstałem z kanapy. Złapałem blondyna za bluzkę i pociągnąłem w górę.
Chłopak się zaśmiał.
-A co, w dupę się posuwacie tak, jak na tych poprzerabianych zdjęciach w necie, że tak stoisz za nim murem?
Odepchnął mnie od siebie.
Ze złości chyba aż poczerwieniałem, bo wszystko zaczęło się we mnie gotować.
Zacisnąłem obie dłonie w pięści. Wziąłem jedną z nich zamach i uderzyłem Andreasa prosto w twarz. Złapał się za szczękę, chcąc jakby sprawdzić, czy ma ją na miejscu, po czym rzucił się na mnie z zamiarem zemsty.
-Ty gnoju… -wycedził przez zęby.
-Hej, hej! Chłopaki, co się tu dzieje?
Spojrzeliśmy równocześnie na stojącego obok Georga, który po chwili wkroczył między mnie i Andyego, po czym nas rozdzielił.
-Właśnie wychodziłem –rzuciłem na odchodne i zacząłem iść w stronę wyjścia.
-Tom, czekaj –zawołał za mną Geo.
-Pogadamy kiedy indziej, stary. Chyba, że chcesz skończyć jak Andreas. –Odpowiedziałem, nie odwracając się w jego stronę.
Nie panuję nad swoimi czynami pod wpływem emocji. To dla dobra Georga.
Wyszedłem z klubu i wsiadłem do samochodu, odjeżdżając chwilę później z piskiem opon. Zaczęła zastanawiać mnie jedna rzecz.
Czy Andy wtedy wiedział, co jest między nami, a przynajmniej było do tej pory? Zgadywał? Chciał za wszelką cenę mnie sprowokować? Zobaczyć, na jak wiele może sobie pozwolić?
Ja w każdym bądź razie wiedziałem jedną rzecz. Choć tak właściwie to dwie.
Nie mam czego więcej u Andyego szukać. Uważałem naszą przyjaźń za zakończoną i ten rozdział w moim życiu za zamknięty. Może to przez niego rozpadł się mój związek z Billem? Nie lubili się jak kot z psem.
No i druga, ta pierwszorzędna sprawa. Muszę zawalczyć o Billa. Muszę sprawić, by wszystko było między nami tak, jak dawniej. O ile będzie w ogóle chciał ze mną jeszcze po tym wszystkim rozmawiać. Szczerze? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak właśnie się stało.

Ale bądźmy dobrej myśli. Zrobię wszystko, byleby tylko nasza relacja wróciła do normy.
Ciekaw jestem, czy Bill też tak o mnie myśli, jak ja o nim w tym momencie. 






wtorek, 28 lipca 2015

19. Złośliwość losu

Stanąłem jak wryty w drzwiach, kiedy go zobaczyłem. Trzymał w ręku woreczek z resztką narkotyku i patrzył na mnie wyczekująco.
-Powiesz mi, co to jest, do jasnej cholery?
Oczywiście, że było to pytanie retoryczne. No bo co miałem tam innego trzymać, mąkę? Zamarłem. Patrzyłem to na niego, to na woreczek. Jak w ogóle mogłem być taki głupi i zostawić go na wierzchu? Tak bardzo chciałbym cofnąć czas, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Ale było już za późno. Za późno, by cokolwiek zrobić.
-I co? Nic nie powiesz? –spytał po chwili, cały czas lustrując mnie swoim spojrzeniem. Złość, ale to mnie akurat nie dziwiło. Ewidentnie był zły. Zły… on był wkurzony. Najbardziej zabolało mnie rozczarowanie, które gdzieś tam w jego oczach się przejawiało. Tego nie da się werbalnie opisać, tego obrzydzenia, które w tym momencie do samego siebie czułem. Ale nie dałbym tego po sobie poznać, tym bardziej nie powiedziałbym tego głośno.
Wzruszyłem obojętnie ramionami.
 -A co mam ci powiedzieć? Przecież widzisz, co to jest.
Nie było sensu mówić mu ,,To nie tak, jak myślisz’’. Zastanawiałem się, czy mu powiedzieć, ale w końcu tego nie zrobiłem i mam za swoje.
Tom uniósł brwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Zdziwiła go moja odpowiedź.
-Nawet nie spróbujesz? Myślałem, że jesteś bardziej zdeterminowany.  
-Dobra, daj mi spokój. –Rzuciłem chłodno i wyszedłem ze swojego pokoju, zostawiając w nim brata samego.
Ostatnie, czego mi teraz brakowało to się z nim kłócić, ale mnie zdenerwował tym swoim ,,Myślałem, że jesteś bardziej zdeterminowany’’. No kurwa, ja mało zdeterminowany?
-Hej, jeszcze nie skończyłem!
-Ale ja tak.
Kiedy byłem już na korytarzu, w pewnym momencie poczułem, jak Tom łapie mnie od tyłu za ramiona i pcha brutalnie na ścianę.
-Pojebało cię?! Co ty wyprawiasz?
-Nie wychodź, jak do ciebie mówię –wysyczał.
Przygwoździł mnie swoim ciałem do ściany. Czułem jego oddech na swoich plecach. Serce łomotało mi w piersi i sam już nie wiedziałem, czy to ze strachu, bólu, czy jeszcze czegoś innego.
-Bill. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
-No nie wiem. 
Odwrócił mnie przodem do siebie.
-Spójrz na mnie –poprosił.
Ja nie zamierzałem na niego patrzeć. Wlepiałem wzrok w podłogę i czekałem, aż mnie puści.
-Spójrz! –rozkazał o wiele mniej łagodnym tonem.
Ale ja nie ustępowałem. Krew w żyłach zaczęła krążyć mi szybciej, kiedy złapał mnie oburącz za szyję zmuszając, bym na niego spojrzał.
Byłem przerażony. Dawno nie był aż tak agresywny wobec mnie. Nie wiem w ogóle czy zauważył, że zaczynam się dusić. Na darmo próbowałem zdjąć jego dłonie z mojej wiotkiej szyi, walcząc o każdy większy łyk powietrza.
-Tom… D-dusisz mnie… Nie mogę… oddychać –wykrztusiłem.
Rozluźnił trochę uścisk. Było lepiej, ale dalej bolało.
-Sam niedawno tak się spinałeś o ukrywanie czegoś przed sobą. A teraz co? Sam to robisz.
-Chciałem ci powiedzieć.
Każde słowo kosztowało mnie sporo wysiłku. To było straszne.
-ŁŻESZ! Myślisz, że będę zapierdalał z tobą po odwykach po raz drugi? Jebany hipokryta.
-Jak mnie nazwałeś?
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem.
-Tak, jak słyszałeś –zaśmiał się. –Co, uraziłem twoje gigantyczne ego?
-Zamknij się!
-Prawda boli, nie? Zgadza się, Billy. Jesteś pieprzonym sukinsynem zepsutym przez pieniądze i sławę. Tylko spróbuj zaprzeczyć, a zaśmieję ci się prosto w twarz.
-Możesz mi possać –udało mi się wykrztusić. Uśmiechnąłem się tryumfem. Nie chciałem mu dać satysfakcji. To, że jest silniejszy fizycznie jeszcze o niczym nie świadczy.
-Ja tobie? –nie dawał za wygraną. –To ty ostatnio dławiłeś się moim chujem. Przyznaj, lubisz to. Lubisz, jak cię pieprzę.
Z tymi słowami przestał uciskać ręce na mojej szyi i popchnął mnie tak, że upadłem. Śmiałem się histerycznie jak jakiś psychopata i zacząłem rozmasowywać sobie obolałą szyję. 
-Spójrz na siebie, Bill. Jesteś żałosny –dodał, patrząc na mnie z góry.
-Lubię, to fakt –przyznałem, nawiązując do wcześniejszego, by go zdenerwować, jeśli liczył na inną odpowiedź. – Wiesz co? Przerżnij mnie. Tu i teraz. O ile podołasz wyzwaniu, oczywiście.  
-Ta, a potem będziesz kwękał, że cię boli.  
Prychnąłem i zacząłem ściągać z siebie ubrania. Tom robił dokładnie to samo, posyłając mi międzyczasie pełne perwersji spojrzenia. Mając problemy ze ściągnięciem dość obcisłych spodni na siedząco, podniosłem się z podłogi i dokończyłem czynność. Części naszej garderoby lądowały po kolei na podłodze, aż do momentu, kiedy staliśmy przed sobą kompletnie nadzy. Bez żadnego skrępowania prezentował mi swoją erekcję. Samą tą rozmową zdążył się już napalić.
Rzuciłem się na Toma i zacząłem go dziko całować, od razu wpychając mu swój język do gardła. Zaczęliśmy się lizać jak para napaleńców, kiedy bliźniak nam przerwał.
-Co jest?
-Chcesz robić to tutaj? –spytał. -Chodź.
Pociągnął mnie do siebie do pokoju. Jednym ruchem zrobił miejsce na biurku, przesuwając wszystko, co się na nim znajdowało, zwalając przy okazji kilka książek. Dorwał się znów do moich ust tak, że nie mogłem złapać powietrza. Ale podobało mi się to. Dalekie to było od delikatności i subtelności, to było po prostu zwykłe lizanie się i to dosłownie.
Nie zauważyłem nawet, kiedy podniósł mnie i po chwili leżałem już na biurku z Tomem między nogami. Ssał i przygryzał na przemian moje sutki, pieszcząc jednocześnie ręką moją męskość. Tyle wrażeń jak na jeden raz. Miałem wrażenie, że odlatuję. Ale to był dopiero początek. Kiedy Tom podniósł się i napluł na swoją dłoń, rozcierając następnie ślinę na swoim penisie, wiedziałem, co mnie czeka. Bliźniak uśmiechnął się tylko cwaniacko, a po chwili wszedł we mnie do końca za jednym pchnięciem. Pewnie, że zabolało, ale ten ból był jakiś taki… podniecający?
-Och, Tooom! –wymsknęło mi się. W takich chwilach nie kontroluję swojego języka.
-Tak, krzycz moje imię… Krzycz!
Zaczął się we mnie szybko poruszać. Trzęsienie ziemi zafundowane przez własnego brata, tak można by to było porównać. Tom znów sięgnął ręką do mojego penisa, kiedy oplotłem go nogami w pasie. Jęczałem jak rasowa dziwka, co akurat mojemu bratu się podobało, chociaż sam wcale nie był cicho. Odchylił głowę, zarzucając przy tym swoje warkoczyki do tyłu.
Fala dreszczy oblała całe moje ciało, czułem każdy palący mięsień. Doszedłem w dłoni brata, który wciąż nie przestawał mnie pieścić. Tom zaczął poruszać się w moim wnętrzu coraz szybciej i szybciej. Zajął jedną rękę teraz pieszczeniem moich sztywnych sutków. Zawyłem z rozkoszy, kiedy szarpnął kolczyk, który połyskiwał w jednym z nich.
Podczas kiedy ja byłem bliski dojścia po raz drugi, bliźniak jeszcze nie skończył. Miał zarówno twarz, jak i całe ciało oblane potem, ale nie przestawał niesamowicie celnego uderzania w moją prostatę. Trochę zaczęło mi już to sprawiać ból, ale jakoś nie chciałem, by przestawał.
I stało się. Doszedłem po raz drugi, spuszczając się na swój tors. Ale tego, że Tom nachyli się i zacznie zlizywać spermę z mojego brzucha się nie spodziewałem. Robił to z takim zapałem, jakby kosztował najlepszego przysmaku na świecie. Oczy prawie wyszły mi z orbit, kiedy znów zaczął się poruszać, i to tak brutalnie, że poczułem niesamowity ból w wiadomych okolicach. I za cholerę nie wiem dlaczego, ale jęknąłem i, bynajmniej, nie był to jęk bólu tylko podniecenia. Podniecałem się bólem? Chyba jestem chory albo jakiś serio zboczony. Ale, do cholery, Tom jeszcze nie skończył! Ani razu! A ja co, mam dojść po raz trzeci? Przerażała mnie ta myśl odrobinę.
-Ku…kurwa… Ja pierdolę… -zdążył parę razy przekląć, po czym we mnie doszedł. Był cały zdyszany.
-Już myślałem, że nigdy nie dojdziesz –rzuciłem.
-Poczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę –powiedział.
Gdzieżby to mógł się wybierać?
Usiadłem na biurku. Tom wrócił po chwili z… kartonem mleka w ręku. Co ten idiota znów kombinuje?
-Po co ci mleko? –spytałem.
-Zobaczysz… -odparł tajemniczo.
No dobra, zobaczymy.
Przysiadłszy się do mnie, postawił kartonik gdzieś obok i zaczęliśmy się całować po raz kolejny, ocierając się o siebie. I to znów tak, że nam obu zabrakło tchu. W chwili przerwy, odkręcił nakrętkę kartonu z mlekiem i kiedy znów kontynuowaliśmy pieszczoty, wylał na nas całą zawartość opakowania. Po chwili oderwaliśmy się od siebie cali zdyszani i jeszcze w dodatku mokrzy.
-Ty to masz pomysły –rzuciłem.
-A co, nie podobało ci się? –zatkał mi usta dłonią. –Nie odpowiadaj. Wiem, że tak. Mówiłem, że lubisz, kiedy czujesz w sobie mojego chuja.
Uniosłem jedną brew.
Tom wstał z biurka, liżąc mnie jeszcze uprzednio w policzek i wychodząc po chwili z pokoju.
Wyszedłem za nim.
-Ej, a ty dokąd?
Brat zebrał na korytarzu swoje ubrania i idąc w kierunku schodów, zaczął się ubierać zupełnie nie przejmując się tym, że jest cały w mleku.
-Pytam się, kurwa!
-Do klubu. Nie chce mi się gadać –odparł, nie odwracając się.
-Nigdzie nie idziesz.  
-Ach, właśnie. Wiesz, gdzie byłem wtedy, jak wyjechałem? U Andreasa. W ogóle to ciekawe, że właśnie u niego szukałeś.
-Co? Przecież mówił, że cię nie ma –zdziwiłem się.
-Kazałem mu tak powiedzieć. Ale wtedy to było dla naszego dobra, Bill, sam wiesz.
Kiedy był już przy drzwiach wyjściowych, wybiegłem przed niego i zasłoniłem sobą drzwi.
-Posuń się. Wychodzę.
-Nie –broniłem nieugięcie drzwi.  
-Rusz dupę!
-Nigdzie nie idziesz, do cholery!
-Ach tak?
Zaśmiał się i mnie podniósł. Zacząłem się wyrywać i szarpać, a nawet okładać brata pięściami.
-Puść mnie, no!
-Dobra –odpowiedział i postawił mnie z dala od drzwi, po czym wymknął się szybko z domu.
-Żałosny jesteś, słyszysz?! Pieprzony tchórz! –darłem się jeszcze przez chwilę, ale to nie miało już sensu. Pokazałem jeszcze do drzwi środkowy palec i upadłem na kolana, chowając po chwili twarz w dłoniach i wyjąc .

Co ja zrobiłem…
Co ja, kurwa, zrobiłem.




niedziela, 12 lipca 2015

18. Nieuwaga

-Bill, co jest? –widocznie zauważył Jost.
-Nic. Nie chcę robić tej trasy.
-Słucham? –spytał, jakby nie mogąc dowierzyć własnym uszom.
-Nie chcę robić tej trasy –powtórzyłem, kierując swój wzrok ku górze.  
-Trzymajcie mnie, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok! –Jost wstał z kanapy, podczas kiedy reszta zespołu siedziała cicho, nie chcąc jeszcze bardziej działać na nerwy Davidowi, ale byli zdziwieni moimi słowami, to było zdecydowanie widać. Gustav zasłonił sobie usta dłonią, Tom uniósł brwi chyba najwyżej, jak tylko się dało, nawet Georg siedział z otwartą buzią.  
–Od jakiego czasu rozmawiamy już o tej trasie? Dwoję się i troję, by spełnić wszystkie wasze życzenia jej dotyczące, załatwiam projekty, poświęcam czas a ty, Bill, tak po prostu mówisz, że nie chcesz jej robić?! –menager skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. –Wiesz, jakie straty się z tym wiążą?
Oczywiście, że wiedziałem. Głupie pytanie.
Nagle poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia.
-Bill, co się z tobą dzieje? –to był Tom.
-Właśnie, Bill, powiedz nam –podchwycił Jost zirytowanym głosem. –Wszyscy jesteśmy tego ciekawi.
Oczy wszystkich obecnych w pomieszczeniu skierowane były teraz na mnie. Tom, Gustav, Georg i oczywiście David Jost patrzyli na mnie wyczekująco, szczególnie przerażał mnie wściekły wzrok Josta. Cały czas siedziałem przy stole podpierając dłonią głowę. Przełknąłem ślinę i wziąłem głęboki oddech.
-Zostawcie mnie wszyscy. –Uciąłem.
Podniosłem się z miejsca i zwijając, mając nadzieję że należące do Toma, kluczyki od samochodu ze stołu po prostu wyszedłem z pokoju.  
-Bill, czekaj! –krzyknął jeszcze Gustav, ale ja nie zamierzałem czekać, a tym bardziej tam wracać.
Miałem totalne echo w głowie, po prostu pustka. Trasa to ostatnia rzecz, jaką chcę teraz robić. Serio, mam wywalone na straty i inne duperele. Moje myśli od rana krążyły wokół kolejnej dawki, stało się to moim priorytetem, potrzebowałem tego. Nie umiem już funkcjonować bez koki i zdałem sobie z tego sprawę. Musiałem zażyć kolejną dawkę, ale chciałem po drodze zrobić coś jeszcze.
Wyszedłem z budynku i od razu zacząłem szukać wzrokiem auta Toma. Pamiętałem w miarę gdzie je zostawiliśmy, więc nie było to na szczęście wielkim wyzwaniem. Dopadłem do samochodu. Jezu, żeby rzeczywiście były to dobre klucze.
Udało się!
Wsiadłem do auta. To, co chciałem zrobić było szalone. Mimo że nie mam prawa jazdy, miałem kilkukrotnie okazję poprowadzić samochód. Tyle że z takim szczegółem, iż były to wiejskie dróżki, a nie ruchliwa autostrada.
Przepraszam, Tom. Muszę to zrobić.
Przekręciłem kluczyki w stacyjce i wyciągnąłem GPS’a, wbijając adres szpitala psychiatrycznego.
Dobra, jakoś ruszyłem. Pierwsze parę kilometrów przejechałem w miarę spokojnie. Modliłem się myślach, bym nie musiał tłumaczyć się przed policją. W myślach zacząłem już układać wyjaśnienia łamane na przeprosiny dla brata. Może powinienem powiedzieć mu o tym, że znów biorę? Przecież to złamałoby mu serce! Ale, z drugiej strony, co mam wtedy powiedzieć? Odwołałem trasę bo mam takie widzimisię? Jak w ogóle fani na to zareagują? Jak zareagowaliby na wieść o moim ćpaniu? Przecież ten Bill Kaulitz, którego wydaje im się, że tak dobrze znają, nawet by o tym nie pomyślał. Mój wykreowany przez media wizerunek ,,trochę’’ mija się z prawdą. Czuły i wrażliwy romantyk to najbardziej banalny pomysł, na jaki ktoś mógłby kiedykolwiek wpaść. Dziewczyny to lubią. Więcej fanek płci żeńskiej, więcej sprzedanych płyt i biletów na koncerty, więcej pieniędzy. Tak to niestety wygląda, żyjemy w takim świecie po prostu. To nie bajka ze szczęśliwym zakończeniem, gdzie główni bohaterowie żyją długo i szczęśliwie.
Prawda jest taka, że dalej jestem egoistycznym, zapatrzonym w siebie materialistą i już nim pozostanę. Nie obchodzą mnie inni, najważniejszy jestem ja. Ale jeszcze ważniejszy ode mnie samego jest mój brat bliźniak i jednocześnie największa miłość Tom, za którego oddałbym życie.
Tak, zdecydowanie jest moją największą miłością. Jak jeszcze jakiś czas temu byłem nim zauroczony, to teraz jestem po prostu zakochany po uszy.
Muszę mu to powiedzieć. Powiedzieć o tym, co mnie gnębi. Powinienem był to zrobić od razu, on by mi pomógł, wysłuchał, zrozumiał. Zrozumiał, jak nikt inny nie jest w stanie zrozumieć.
Tak się pochłonąłem w swoich myślach, że nawet nie zauważyłem, kiedy wjeżdżam na parking szpitalny. Bogu dziękowałem, że policja mnie nie złapała. O ile on gdzieś tam w ogóle jest. 
Przez chwilę musiałem się zastanowić i przypomnieć sobie, po co ja tu w ogóle jestem.
No tak. Ta dziewczyna.
Nie mam nawet pojęcia, dlaczego chciałem jej tak pomóc, przecież nawet nie pamiętam jej imienia. Śmieszne.
Dziwiłem się sam sobie. To było dziwne, że nagle tak zależało mi na zrobieniu czegoś dla innego człowieka niż Tom. Nie chciałem się teraz nad tym głębiej zastanawiać, bo wyda mi się to na tyle dziwne i bezsensowne, że w końcu bym zrezygnował.
Teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo głupi jestem. Bez żadnej ochrony, w pełnym makijażu i w ułożonych włosach, przez które naprawdę nietrudno było mnie zauważyć. Ale nie widziałem nikogo, kto stanowiłby potencjalne zagrożenie.
W budynku było pusto, żadnych ludzi, tylko jakaś sprzątaczka. Podszedłem do recepcji. Kobieta tam siedząca przeżegnała się kiedy tylko mnie dostrzegła, co mnie nawet rozśmieszyło. Różnie ludzie na mój wygląd reagują, zdążyłem się już przyzwyczaić.
-Dzień dobry. Muszę koniecznie spotkać się z pewną dziewczyną tutaj przebywającą, ale niestety nie znam jej nazwiska. Imię to Cloe.
-Cloe? –zastygła recepcjonistka, patrząc na mnie z przerażeniem w oczach. –Istotnie, wiem o którą chodzi. Cały personel ją zna.
-Gdzie teraz przebywa? –spytałem. Nie chciało mi się wysłuchiwać o tym, jaka by to nie była. Interesowało mnie tylko to, gdzie ją znajdę.
-A spodziewa się pana wizyty?
-Nie…
-To nie pomogę.
-Ale to ważne, proszę zrozumieć.
-Przykro mi. Do widzenia.
No co za babsztyl!
Odszedłem naburmuszony i chwilę stałem. A nuż może znów Cloe będzie przechodzić z jakimś lekarzem i ją zaczepię.
Ciarki mnie przeszły, kiedy usłyszałem za sobą swoje nazwisko.
-Przepraszam. Czy pan to Bill Kaulitz z tego zespołu? -Odwróciłem się. Stała za mną ta sprzątaczka, którą na początku widziałem. Niska, starsza kobieta. -Coś z Japonią czy Chinami… Pekin Hotel? Nie, to nie to… O, już wiem! Tokio Hotel!
-Tak, to ja -odparłem z uśmiechem. Ciężko było się nie uśmiechnąć, promieniowała od niej jakaś taka pozytywna energia. No bo co, co zrobi mi taka pani po pięćdziesiątce?
-Moje wnuki uwielbiają pańską muzykę. Mówili, że jest pan bardzo wysoki i się nie mylili.
-Wie pani co, trochę się spieszę…
-Ach, no tak. Podsłyszałam, że szuka pan Cloe, zgadza się?
Jeśli ona mnie do niej zaprowadzi… Z nieba spadła mi ta kobieta!
-Dokładnie. Zaprowadzi mnie pani do niej?
-Och, oczywiście. Pod warunkiem, że zrobi sobie pan ze mną zdjęcie.
-Pewnie. Chodźmy, bo czas ucieka –pogoniłem, po czym podążyłem za tą sympatyczną starszą panią po schodach w dół. Zaprowadziła mnie pod jakąś salę.
-To tu. Ale ostrzegam cię, wchodzisz na własną odpowiedzialność.
Nie powiem, że nie, przeraziły mnie trochę jej słowa.
Zgodnie z umową zrobiłem sobie z kobietą zdjęcie jej telefonem komórkowym i podziękowałem za pomoc.
Wziąłem głęboki oddech i zapukałem do drzwi. Chwilę czekałem, ale nie było słychać żadnej odpowiedzi, więc ostrożnie nacisnąłem na klamkę i powoli otworzyłem drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi były otwarte.  
Rozejrzałem się dookoła. Na łóżku po lewej stronie pokoju siedziała brunetka, to chyba była Cloe. Nie widziałem jej twarzy, bo miała głowę spuszczoną w dół i nogi podciągnięte pod brodę.
-Em, Cloe… Cześć? –zacząłem niepewnie.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi dużymi, niezwykle smutnymi, czarnymi oczami. Pustka, jaka z nich promieniowała, przerażała mnie. Brak w nich było jakiejkolwiek radości i tego blasku, jak u innych ludzi.   
-Po co przyszedłeś? –spytała cicho.
-Porozmawiać, a może i nawet… pomóc.
Zaśmiała się ironicznie.
-Mnie nie da się pomóc. Niepotrzebnie się fatygujesz.
-Ale chcę chociaż spróbować.
-My się nawet nie znamy, czemu to w ogóle robisz?
Dziwiło mnie to, że była taka spokojna. Psycholożka określała ją jako agresywną, starsza sprzątaczka też mnie ostrzegała. Może podali jej właśnie jakieś uspokajające leki?
-Wiem o twoim przypadku, o twoich rodzicach… Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, ale…
-To nie jest wielka tajemnica. Mama zginęła w wypadku. Ojciec strzelił sobie w łeb kilka dni później, pieprzony tchórz. Usłyszałam huk dobiegający z łazienki, więc tam poszłam by sprawdzić, co się stało. Na podłodze było pełno krwi, a w środku wielkiej plamy mój tatuś, mający w dupie swoją córkę, który postanowił tak po prostu się zabić. Sąsiadka usłyszała mój krzyk i zadzwoniła na policję, później mieszkałam razem z nią. Kilka lat potem poznałam swojego chłopaka… Ale o tym nie chcę mówić. I tak mnie nie zrozumiesz, musiałbyś przeżyć to, co ja, by naprawdę dowiedzieć się, jak to jest.
Słuchałem tego i nie wiedziałem co powiedzieć. Boże, przez jaki koszmar ona przechodziła i zapewne dalej przechodzi. Nie chciałem mówić głupot w stylu ,,współczuję ci’’ bo wiem, że takie coś tylko jeszcze bardziej przytłacza, zamiast pomagać.
-Rozumiem cię. Co prawda ja mam brata bliźniaka, na którym zawsze mogę polegać, ale radziliśmy sobie praktycznie sami przez cały czas. Ojciec odszedł od nas, kiedy mieliśmy po siedem lat. Matka nie mogła sobie z tym poradzić i zapijała smutki wódką. Praktycznie całe dnie nie było jej w domu. Byłem dyskryminowany w szkole za wygląd, ale to nie o to chodzi, by przejmować się opiniami innych. Wyśmiewali nasze marzenia. Bo nie wiem, czy wiesz, ale razem z moim bratem i dwoma przyjaciółmi tworzymy zespół. Dopiero wtedy, kiedy osiągnęliśmy sukces, nagle wszyscy nas polubili i sobie o nas przypomnieli. Żałosne.  Największy żal do naszej mamy mam o to, że nie było jej kiedy najbardziej tego potrzebowaliśmy. Słowo ,,mama’’ oznacza po prostu dla mnie zwykłą osobę, która nic wielkiego w moje życie nie wniosła. Dopiero później wzięła ślub z Gordonem, który był w miarę ogarnięty. Ale to już blisko było do tego czasu, kiedy wyprowadziliśmy się na swoje.
Nie wiem dlaczego, ale otworzyłem się przed nią. Nie lubiliśmy razem z Tomem mówić o naszych rodzicach, a w szczególności o relacjach, jakie z nimi mieliśmy. To było dziwne. Znając ją taką nie pomyślałbym w ogóle, że może przebywać w takim miejscu.  
-Eh. –Westchnęła. - Życie nie zawsze układa się tak, jakbyśmy my tego chcieli. Z tego wszystkiego zapomniałam cię w ogóle zapytać o imię.
-Bill –uśmiechnąłem się.
Odpowiedziała lekkim uśmiechem. Jej oczy wydawały się być bardziej radosne, niż wcześniej, kiedy tu wszedłem.
-W takim razie, dziękuję ci, Bill, za to, że tu przyszedłeś. Nie mam z kim porozmawiać. Jedyne, co na co dzień widzę, to lekarze.
-Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc –powiedziałem i przytuliłem dziewczynę.  
Patrzyła jeszcze na mnie chwilę, aż nie przerwały nam kroki na korytarzu.
Drzwi otworzyły się.
-Hej! Co ty tu robisz? –spytał jakiś starszy, osiwiały lekarz surowym tonem.
-Ja właśnie wychodziłem. –Wstałem szybko z łóżka i wyszedłem z pokoju.
Głupio trochę wyszło, ale chociaż tyle mogłem zrobić. O dziwo pamiętałem drogę do recepcji, którą szybko minąłem, wychodząc po chwili z budynku. Czułem taką jakby satysfakcję, że porozmawiałem z Cloe. Chociaż tak mogłem pomóc. Brzydka w sumie nie była, wydawała się nawet mną zainteresowana. No ale ma 16 lat, czyli cztery lata młodsza ode mnie, a ja wolę starsze.
W drodze powrotnej wróciłem do układania wytłumaczenia dla Toma i jakoś udało mi się dojechać do domu.
Kiedy wszedłem do środka apartamentu, zmartwiłem się. Brata nigdzie nie było. Ale ze mnie idiota. Wziąłem jego samochód nawet się nie martwiąc, jak on wróci do domu.
-Bill? Już wróciłeś? –usłyszałem jego głos dobiegający z góry.
-Tak! Już do ciebie idę –odparłem.
-Świetnie.
Trochę się bałem. To pewne, że będzie oczekiwał jakiś wyjaśnień.
-Tom? Gdzie jesteś? –spytałem, kiedy byłem już na górze.
-W twoim pokoju.
Trochę zdziwiła mnie ta odpowiedź, no ale dobra.
Stanąłem jak wryty w drzwiach, kiedy go zobaczyłem. Trzymał w ręku woreczek z resztką narkotyku i patrzył na mnie wyczekująco.

-Powiesz mi, co to jest, do jasnej cholery?    





sobota, 4 lipca 2015

17. Zmiana planów

Już się ściemniało. Z daleka widać było palące się światła w salonie. Bolała mnie strasznie głowa, ale mimo tego uśmiech i tak nie schodził mi z twarzy. Dobrze, że samochód był duży, bo inaczej miałbym małe problemy ze zmieszczeniem się z tym irokezem, a wzrost by mi w tym momencie też nie pomagał. W końcu Saki też był wysoki i dobrze zbudowany, to musiał mieć duże auto. Logiczne.
Drzwi były otwarte. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, kaszlnąłem ostentacyjnie możliwie najgłośniej, zwracając tym oczywiście uwagę Toma. Stał przy barowym stole i przeglądał jakieś gazety, jednak przerwał swoją pracę i zaczął iść w moją stronę. 
Widziałem już jego zdziwioną minę, kiedy spojrzał na to, co mam na głowie. Nie wiedziałem tylko, czy to zdziwienie jest w pozytywnym czy raczej negatywnym kontekście.
Pocałował mnie w usta na przywitanie. Cały dzień się praktycznie nie widzieliśmy, to prawie jak wieczność. Każda sekunda bez Toma jest wiecznością.
-Wow, Bill… -wykrztusił z siebie.
-I co? –spytałem podekscytowany. Nie mogłem się wręcz doczekać, jak zacznie prawić mi komplementy, co uwielbiałem.
-Twoje włosy…  -obszedł mnie dookoła i delikatnie dotknął polakierowanych, stojących na baczność pasm. Jego mina wyrażała w sumie zaskoczenie i nic więcej.
-Co z nimi nie tak?
-Nie… to znaczy…
-Nie podobają ci się? –spytałem lekko zawiedziony. Nie na taką reakcję liczyłem…
-Tego nie powiedziałem.
-Ale widzę, że coś ci się nie podoba.
-Po prostu wyglądasz inaczej. Muszę się przyzwyczaić –stwierdził myśląc, że wybrnął z sytuacji. 
-Jakbym pierwszy raz się zmieniał, a teraz wyglądam bardziej męsko. Właśnie, chcę zacząć też ćwiczyć –złapałem się za swoje kościste ramię i spojrzałem na brata.
-Ty ćwiczyć? –zaśmiał się. –Bill i ćwiczenia, to nie pasuje razem w jednym zdaniu.
No fakt. Nigdy nie przepadałem za sportem i ogólnie za aktywnością fizyczną, nie to co Tom. On zawsze miał zadbane, umięśnione ciało, szczególnie tors, który tak chętnie pokazywał. Nago wyglądał naprawdę spektakularnie. Tymczasem ja zawsze najgorsze oceny miałem właśnie z wf-u. Od zawsze miałem szybki metabolizm i spalałem wszystko w trybie turbo bez ruszenia palcem. To geny. U Toma tego tak nie widać, bo on chodzi na siłownię, a ja jestem patyczakiem. No naprawdę, nie zliczę artykułów, w których posądzano mnie o zaburzenia odżywiania. To byłaby naprawdę ostatnia rzecz, na którą bym zachorował. Co prawda nie przywiązuję zbytniej wagi do jedzenia, byleby było bez mięsa, ale zdarzały się dni, kiedy nic nie jadłem i piłem tylko kawę.
Ludziom zawsze coś nie pasuje, są wiecznie niezadowoleni, zdążyłem to już dawno zauważyć. Inni katują się rygorystycznymi dietami i próbują schudnąć, a inni narzekają, że jedzą dużo słodyczy i za cholerę nie mogą przytyć. Ja należałem zawsze do tych drugich. Oczywiście mógłbym wcześniej chodzić na siłownię czy coś ćwiczyć, ale nigdy mi się nie chciało.  
Tak, zawsze byłem szczupły, wręcz chudy. Ale przyszła pora to zmienić.   
-Tom, ja też jestem facetem, nie chcę całe życie wyglądać jak baba. Nie przestanę się malować, to chociaż co innego zmienię…
-Dobra, rób co chcesz –wzruszył ramionami. –Właśnie, Jost dzwonił z informacją, że jutro z rana musimy obgadać w końcu tę trasę, a po tym mamy wywiad.
-Zaczyna się… -westchnąłem.- W sumie można się tego było spodziewać. Czasem mam ochotę powiedzieć po prostu ,,pierdolę to’’ i mieć wszystko w dupie.
-Ja też, ale nie myślimy teraz o tym. A z tymi ćwiczeniami to ci nawet mogę pomóc, żebyś się z samego początku nie przeforsował.
-Dzięki.
-No chodź tu do mnie –rozłożył zachęcająco ręce i mnie przytulił. –Zająłbym się dziś tobą porządnie w nocy za ten cały dzień rozłąki, ale boli mnie głowa i jestem padnięty. Zabawimy się jutro. Skończymy te wszystkie wywiady, pogadanki i noc będzie nasza. Co ty na to?
-Też mnie głowa boli, pewnie coś z ciśnieniem.
-A rozważysz tę propozycję?
-No zastanowię się…  -rzuciłem, po czym obaj się zaśmialiśmy doskonale wiedząc, jaka jest odpowiedź.
Daliśmy sobie jeszcze buziaka na dobranoc i rozeszliśmy się tym razem do swoich pokoi.
Wparowałem do swojego królestwa jakby się paliło, zamykając drzwi na klucz. Od razu dorwałem się do komody z bielizną i zacząłem nerwowo przeszukiwać zawartość szuflady w poszukiwaniu woreczka. Za każdym razem ubywało proszku. Za każdym razem mówiłem sobie, że z tym skończę, każdy raz miał być tym ostatnim. To mnie przerosło. Nie dam rady rzucić, chęć wzięcia jest zbyt silna. Nienawidziłem siebie za to. Dziwiłem się w ogóle, że bliźniak się nie zorientował, ale to pewnie tylko kwestia czasu.
Dosłownie zrzuciłem z siebie w pośpiechu ciuchy i padłem na łóżko, usypiając po chwili jak niedźwiedź w zimowy sen.

Zdawało mi się, że ledwo zdążyłem przymknąć powieki, a już po całym pokoju rozległ się donośny dźwięk budzika. Ósma rano. Niech tego Josta licho porwie!
Chcąc nie chcąc zwlokłem się z tego łóżka. Kiedy byłem już na nogach musiałem przyznać, że jednak nie było tak źle, jak na początku myślałem że będzie. Da się wytrzymać.
Mimo to smętnym krokiem powlokłem się do pokoju Toma. Ten oczywiście spał. Przez chwilę walczyłem z myślami, bo z jednej strony dałbym mu pospać, a z drugiej… Niech męczy się razem ze mną. Razem raźniej.
Podszedłem cicho do jego łoża, by choć zachować resztki pozorów. Delikatnie położyłem się obok śpiącego brata i przybliżyłem usta do jego ucha.
-Tomi, skarbie… Czas wstać… -szepnąłem.
-Mhmm…
-Wstawaj, śpiochu.
-Mhmmmm…
-Zaraz zwalę cię z łóżka, zobaczysz.
-Ale ja śpię… -zdążył wymamrotać.
-Koniec tego dobrego.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem dwoić się i troić, by zwalić Toma z łóżka, tak jak mówiłem. Ale on ani drgnął. Kurwa… Pochodzę trochę na siłkę i kiedyś mi się uda, na pewno.
Wpadłem na pomysł. Zaśmiałem się szyderczo i ruszyłem do łazienki. Tego się braciszek nie będzie spodziewał. Wróciłem z wiadrem pełnym zimnej wody. Wziąłem zamach i…
-Co jest, kurwa?! –wrzasnął Tom, od razu się budząc.
-Ja to wiem, jak cię obudzić, co nie?
-Ja pierdolę, Bill, jestem cały mokry –wygrzebał się z pościeli. –I nie ryj się tak!
-Było wstać, kiedy cię budziłem –wytknąłem mu język. –Idę się szykować.
I pomaszerowałem do swojego pokoju, a Tom wywrócił tylko oczami.

Obaj uwinęliśmy się w miarę sprawnie i po niespełna godzinie byliśmy już w samochodzie.
Nie rozmawialiśmy po drodze o niczym konkretnym, w sumie zaczynaliśmy jakiś temat, po chwili przeskakując na kolejny.
Od rana dziwnie się czułem. Ale nie na chorobę, dziwnie, ale w trochę innym kierunku. Nie umiem tego wytłumaczyć.
-Tom, chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
-O wszystkim możesz mi powiedzieć, przecież wiesz.
-W szpitalu jest taka dziewczyna. Cloe. Dość młoda…
-A mówisz mi to, bo…? –Eh, wiedziałem, że to tak zabrzmi. Ale niech da mi najpierw skończyć.
-Ma ten sam problem, co ja, a w zasadzie to my kiedyś. Tylko, że ona nie umie sobie z tym poradzić. Jest agresywna. Lekarze nie umieją z nią współpracować. –Tom milczał, słuchał uważnie tego, co mówię. –Rozumiesz? Trzeba jej pomóc.
-Czekaj, co ty powiedziałeś? Pomóc? TY chcesz komuś z własnej woli POMÓC?
-Też w to nie wierzę… Muszę z nią kiedyś porozmawiać.
Nie odpowiedział. Jego twarz wyrażała obojętność, ciężko było cokolwiek po niej wywnioskować.
W studio czekał na nas Jost, chłopaków nie było nigdzie widać.
-Gdzie Gus i Geo? –spytałem.
Miałem wrażenie, że Tom o czymś intensywnie myśli. Był jakby nieobecny.
-Jeszcze nie dotarli. Jeśli nie dojadą w przeciągu pięciu minut, zaczniemy bez nich. –Odrzekł David.  
W tym właśnie momencie do studia wpadli Gustav z Georgiem.
-Hej, sory za spóźnienie, ale ktoś tu pomylił godziny spotkania –odezwał się pierwszy Gus, patrząc na przyjaciela.
-No co, każdemu się zdarza –obronił się Geo.
-Dobra, siadajcie, zacznijmy wreszcie –zabrał głos zniecierpliwiony już Jost, gestykulując nerwowo rękoma, co miał w zwyczaju robić.
Rozsiedliśmy się zgodnie z prośbą na kanapach, nie chcąc już bardziej denerwować menagera.
-Tu macie szkice projektów kostiumów na trasę. Odpowiadają każdemu?
Wyciągnął na stół kilka kartek.  
-Zajebiste –odezwał się wreszcie Tom.
-Świetnie. Nazwa każdemu odpowiada, tak?
Przytaknęliśmy.
Oni ustalali jeszcze kilka spraw, a ja przysłuchiwałem się tylko temu wszystkiemu beznamiętnie z podpartą o rękę głową.
-Bill, co jest? –widocznie zauważył Jost.
-Nic. Nie chcę robić tej trasy.
-Słucham? –spytał, jakby nie mogąc dowierzyć własnym uszom.

-Nie chcę robić tej trasy.



sobota, 27 czerwca 2015

16. Sąd ostateczny

Kilka kolejnych dni niczym szczególnym się od siebie nie różniło, poza tym, że jednego ranka dzwonił Jost z informacją, że chciałby powoli zacząć obgadywać trasę koncertową, która zbliżała się wielkimi krokami. Co prawda było jeszcze dość sporo czasu, bo dopiero co wydaliśmy płytę i manager chciał dać nam trochę odpocząć, bo w końcu odwaliliśmy kawał dobrej roboty, ale lepiej teraz na spokojnie, niż później robić wszystko na wariata. Powiedział, że da jeszcze znać, jeśli chodzi o dokładny dzień.

Nadszedł dzień sądu ostatecznego. Środa.
Sam już nie wiedziałem, z jakim nastawieniem do tego wszystkiego mam podchodzić, bo z jednej strony błagałem codziennie w myślach, by ten dzień nigdy nie nadszedł, a z drugiej chciałem mieć to już wszystko za sobą i więcej nie zakrzątać sobie niepotrzebnie głowy.
Już od rana cały byłem zestresowany. Brat skoro świt pojechał do Andreasa, gdyż ten już jakiś czas temu poprosił go o pomoc z samochodem, bo co jak co, ale Tom się na tym znał. Mówił, że wróci po południu. 
No tak, zabrał samochód i zmuszony byłem dzwonić po ochroniarza, by zawiózł i odebrał mnie z kliniki. Później miałem jeszcze w planach odwiedzenie fryzjera i ogarnięcie w końcu tego, co mam na głowie. Jestem takim typem osoby, że muszę się zmieniać. Nie potrafiłbym codziennie wstawać i każdego dnia widzieć w lustrze dokładnie to samo. Nie miałem jeszcze żadnej koncepcji, ale w końcu od czego jest Natalie? Umówiłem się z nią na miejscu.
Właśnie o tym myślałem idąc długim korytarzem w kierunku umówionego miejsca w klinice.
-Dzień dobry –powitała mnie kobieta pracująca w recepcji. –Nazwisko?
-Kaulitz –odpowiedziałem prawie szepcząc. Było trochę ludzi, a ja nie chciałem bez potrzeby się narażać.
-Dobrze, już sprawdzam. Proszę chwilę poczekać. –Odparła i zaczęła przeszukiwać jakieś dokumenty.
Ja w tym czasie rozejrzałem się po korytarzu.
Niedaleko, obok jakiegoś lekarza szła dziewczyna. Ta sama, z którą miałem ,,przyjemność’’ chwilę porozmawiać jakiś czas temu.

,,Wiesz, im bardziej będziesz starać się udowodnić, że masz rację, tym na bardziej obłąkanego wyjdziesz. A wiesz dlaczego? Bo jesteś wariatem.’’

Przypomniałem sobie te słowa, ale wczesniej jakoś się nad nimi dłużej nie zastanawiałem. Skąd ona może w ogóle wiedzieć, co czuję?
Dziewczyna mnie nie widziała. Jej pusty wzrok wlepiony był gdzieś w dal. Jednak pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jej dolna warga, jeszcze bardziej zmasakrowana, wręcz rozwalona. Łuk brwiowy był zasłonięty jakimś plastrem, którego wcześniej również nie miała. Nawet nie chciałem wiedzieć, co jej się stało. Biedna.
Recepcjonistka zwróciła się do mnie.
-Pokój 56, drugie piętro.
-Dziękuję. Jak nazywa się ta dziewczyna? –pokazałem na nieznajomą. –Ta, co tam idzie po schodach.
Kobieta wychyliła się udając zainteresowanie.
-Przykro mi, nie wolno udzielać mi informacji o pacjentach, jeśli nie jest pan z rodziny.
-Dobra. Dziękuję –rzuciłem chłodno i ruszyłem w kierunku pokoju.
Byłem już spóźniony, jak zwykle. Nic nowego.
Wparowałem do pomieszczenia już nawet nie pukając. Psycholożka siedziała przy swoim biurku i aż podskoczyła na krześle na huk zamykających się drzwi.
Zaczęło się od standardowych pytań –jak się czuję, co się u mnie działo przez ten czas.
Dowiedziała się już, że nie chodziłem przez jakiś czas na spotkania.
-Mogę się o coś pani spytać?
-Oczywiście, Bill. Jestem tu po to, by ci pomóc.
-Zna pani imię dziewczyny, która też często tu przychodzi? Włosy za ramiona koloru ciemny brąz, ciemne oczy, przeraźliwie blada cera, rozcięta warga i łuk brwiowy…
-Chodzi ci o Cloe? Tak, kiedyś spotykałam się z nią. Dużo przeżyła jak na szesnastolatkę, obecnie przebywa w izolatce.
Aż uniosłem brwi. Ciekawiła mnie ta dziewczyna, sam nie wiem czemu, ale i przerażała zarazem. W izolatce?
-Co takiego się stało?
-Ma podobny problem co ty, tylko może mniej poważny, jednak nie umie sobie z nim poradzić. Nękają ją koszmary o byłym chłopaku, który się nad nią znęcał i ponoć nawet nie jeden raz zgwałcił. Stąd te blizny i rozcięcia. Jednakże dziewczyna też jest bardzo agresywna. Kilkukrotnie zdarzało się, że było koniecznie podanie jej środków uspokajających. Jej rodzice nie żyją.
Szkoda mi jej było i mówi to ktoś, kto z reguły ma gdzieś innych. Naprawdę, szesnaście lat i takie przykre doświadczenia... Chciałem jej jakoś pomóc, ale za cholerę nie wiedziałem jak.  
-A jak tam twoje koszmary? –spytała, zmieniając równocześnie temat. Wyjęła jakiś zeszyt i zaczęła coś w nim pisać.
-Nie mam ich już –odparłem. –Ta zastępczyni mi pomogła.
-Tak? Co ci doradziła? –pytała, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od swoich notatek.
W tym momencie miałem ochotę uderzyć się w czoło. Chyba powiedziałem ciut za dużo. No ale co teraz, mam kłamać? Trudno. I tak kończę terapię.
-Poradziła, że mam zmierzyć się z tymi snami.
Kobieta natychmiast przestała pisać i uniosła wzrok.
-Bill, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że przespałeś się ze swoim bratem?
Nie odpowiedziałem. Po prostu wlepiałem wzrok w podłogę, jakby było na niej coś niezwykle interesującego.
-Wiesz, jakie to może nieść ze sobą konsekwencje? –kontynuowała.
-Oczywiście, że wiem. Przecież zrobiłem to z własnej woli. Tom chciał mi pomóc i zgodził się zrobić to ze mną. –Odezwałem się wreszcie.
-To może zniszczyć waszą więź, wasze dotychczasowe relacje. Przecież jesteście rodziną. Braćmi, w dodatku bliźniakami. Robiliście to tylko raz?
-Nie –pokręciłem głową.
-Bill, powinniście oswoić się z tą sytuacją i dać sobie nawzajem czas. To w końcu ogromne poświęcenie i…
-A może ja to lubię? Może lubię pieprzyć się ze swoim bratem?! –uniosłem głos.
-Bill, uwierz mi. To nie ma sensu, ta ,,miłość’’ nie ma przyszłości.
-Wie pani, jakie to uczucie płonąć od środka? Ogień, który wypala po kolei wszystkie moje organy. Otóż ta miłość ma przyszłość, nich mi pani uwierzy, wiem co robię –wstałem z kanapy. –A, i chciałem jeszcze dodać, że dziękuję za terapię, bo uważam ją za zakończoną. Nie musi pani oddawać reszty wpłaconej na konto za trzy miesiące. Do widzenia –rzuciłem i po prostu wyszedłem za drzwi.
Ostatnia wizyta też się tak skończyła, no ale co. Już i tak tu nigdy nie wrócę.
Wypatrzyłem na parkingu samochód Sakiego i podążyłem w tamtą stronę. Zapukałem w szybę delikatnie.
-Już? –spytał ochroniarz. –To wsiadaj.
-Pamiętasz, co ustalaliśmy wcześniej?
-Tak, kierunek fryzjer.
-No, tak ma być.
Zgodnie z umową, ochroniarz zawiózł mnie pod najlepszy i zarazem najdroższy salon fryzjerski w okolicy, pod którym obiecała już czekać na mnie Natalie. I nie zawiodłem się na niej.
Dosłownie wyskoczyłem z auta i szybkim krokiem podążyłem w jej stronę.
-To co, gotów na zmianę? –spytała i uśmiechnęła się promiennie.
-Stresujesz mnie –zaśmiałem się. –Gotów.
-To idziemy.
Nie wiem, ile tam siedziałem i w sumie mało to było istotne, w końcu liczył się efekt końcowy.
Skończyło się na tym, że pozbyłem się dredloków. Fryzjerka podcięła mi włosy i wspólnie z Natalie wpadliśmy na pomysł by zobaczyć, jak będę wyglądał z czarnym irokezem. To był strzał w dziesiątkę, od razu mi się spodobało, zresztą nie tylko mi.
Po skończonej robocie nie mogłem przestać przeglądać się w lustrze. Trochę będzie zabawy z układaniem, kiedy będę chciał gdzieś wyjść, ale opłaca się. Bardzo byłem ciekaw, co Tom powie o tej zmianie. Specjalnie nic nie mówiłem, by zrobić mu niespodziankę.
-Serio, pasuje ci –podsumowała jeszcze raz Natalie.
-Nie powiem, kto mi pomógł wybierać.
-Oj tam. Ale cieszę się, że ci się podoba.
Pożegnaliśmy się i ruszyłem już sam w kierunku auta ochroniarza. Trochę musiało zejść w tym salonie…
-Dobrze ci z tym irokezem –stwierdził od razu Saki. –Bo to irokez, prawda?
-Tak, dzięki. Też mi się podoba.
-To co, do domu?

-Tak. Jak zaraz nie wypiję kawy, to się chyba okocę.