czwartek, 10 września 2015

22. Spotkanie

Kolejny ranek, kolejny dzień. Chociaż może nie do końca ranek, bo na zegarkach dochodziła dwunasta, ale w naszej definicji było jeszcze rano.
Bądź co bądź obudziłem się i jakoś niespecjalnie spieszyło mi się, by wstawać z łóżka, no i nie chciałem obudzić śpiącego zaraz obok Toma. Leżałem tak chwilę, próbowałem nawet jeszcze zasnąć, ale bezskutecznie. Niech to szlag.
Jakieś 10 minut później postanowiłem wreszcie zwlec się z łóżka. Tym wierceniem się szybciej obudziłbym bliźniaka, niż gdybym po cichutku wstał, tak jak to właśnie chwilę później zrobiłem. Pocałowałem Toma delikatnie w czoło. Chciałem dać mu trochę pospać, poza tym głód nikotynowy zaczął mnie już ssać i musiałem zapalić.
Po porannym papierosie zszedłem na dół z zamiarem zrobienia nam obu śniadania. Tom obudzi się, zejdzie, to pewnie będzie głodny. Otworzyłem lodówkę i podrapałem się po głowie. Świeciła pustkami i najwidoczniej bez zakupów się nie obejdzie.
Wyciągnąłem na blat resztkę dżemu i chleb tostowy. Nie była to jakaś szalona ilość na niewiadomo jaką ucztę, ale na nas dwóch spokojnie starczy.
Och, Bill, jaki z ciebie mistrz kuchni.
Gdy smarowałem tosty dżemem, słyszałem na górze oznaki życia w postaci skrzypienia podłogi, a później schodów pod ciężarem Toma. Ucieszyłem się, bo akurat skończyłem robić śniadanie. Zaniosłem wszystko, łącznie z dwiema gorącymi kawami, na stół i wyszedłem z kuchni przywitać brata.
Był taki zaspany, że aż na sam jego widok uśmiech wskoczył mi na usta. Wyglądał dosłownie jak niedźwiedź zbudzony z zimowego snu. Od razu po wstaniu, jeszcze przed kawą, a co za tym idzie solidną dawką kofeiny, Tom niezbyt kontaktuje i ogarnia, co się wokół niego dzieje. Zresztą podobnie jak ja, ale może nie aż w takim stopniu, jak to jest u mojego bliźniaka.
-Dzień dobry, Tomi –powiedziałem i ukradłem mu buziaka w usta na powitanie, na co mruknął z zadowolenia. –Wyspałeś się?
-Szczerze? Nie.
-Ojej.
-Kawy mi się chce. –Stwierdził, kierując się w stronę kuchni.
-Chodź, zrobiłem śniadanie.
Zaświeciły mu się oczy.
-Kawę też?
-Kawę też.
-Sypaną?
-Sypaną. Taką, jak lubisz.
Po tych słowach, dosłownie wparował do kuchni, na co się tylko zaśmiałem.
Kiedy wszedłem do pomieszczenia za nim, Tom siedział już przy stole. Usiadłem naprzeciwko niego. Powiedzieliśmy sobie tylko ,,Smacznego’’ i zaczęliśmy jeść śniadanie. Tom pałaszował tosty, że aż mu się uszy trzęsły.
W pewnym momencie zacząłem temat. Może był mało zachęcający jak na początek dnia, ale kiedyś trzeba mu było powiedzieć. 
-Tom. Skończyła mi się koka. –Rzekłem, jakby nigdy nic.
Brat skończył przeżuwać tost i odparł:
-No i co zamierzasz zrobić?
-Kupić kolejną działkę –wziąłem łyka kawy.
-Hola, hola, Bill, a może jakiś odwyk? Cokolwiek?
-Nie jestem jeszcze gotów na odwyk. Wszystko w swoim czasie, Tom.
Przewrócił tylko oczami.
-Od kogo zamierzasz to w ogóle kupić? Od jakiegoś osiedlowego dilera, który nie wiadomo co jeszcze ci tam podrzuci?
-Nie, no co ty. Od Denisa chcę kupić.
-Od Denisa?
-Jego znajomy to diler, czasem załatwiał nam trochę zioła czy prochów na imprezy. Tylko sprawdzony towar, no wiesz.
-Mam nadzieję, że wiesz, co robisz…
Ja też mam taką nadzieję, pomyślałem.
-Potem do niego zadzwonię –oświadczyłem.
Kolejne kilka minut słychać było tylko chrupanie i dźwięk odstawianych na stół kubków ze stygnącą już, czarną jak smoła kawą. Rzucaliśmy sobie jedynie pojedyncze spojrzenia, aż w końcu Tom nie zaczął kolejnego, jak znalazł na tę ,,intensywną’’ dyskusję, tematu.   
-Bill –zaczął –co z tą trasą? Jost się nie odzywa, pewnie ma niezłego wkurwa.
Nie odpowiedziałem. Mówiłem już, że nie chcę robić tej trasy.  
-Halo, mówię do ciebie!
-Przecież cię słyszę.
-To czemu nie odpowiadasz?
-Już przecież mówiłem, nie robię tej trasy –przypomniałem, a kiedy brat już otwierał usta, by coś powiedzieć, znów się odezwałem. –Poza tym, nie chcę o tym mówić. Zostawmy na razie ten temat, okej?
Westchnął tylko ciężko, ale dłużej mnie już nie męczył. Dopił swoją kawę, wstał od stołu i włożył naczynia do zmywarki.  
-Trzeba zrobić zakupy –wypaliłem znienacka.
-Jest aż tak źle?
-Pusta lodówka.
-To co, dzwonić po któregoś z ochroniarzy?
Kiedy jest się sławnym, nie można ot tak wyjść sobie do sklepu. No chyba, że chce się być staranowanym przez fanów, co jest dość niebezpieczne. Poważnie, niektórzy do różnych rzeczy są zdolni. Czasem zachowują się jak zwierzęta, dosłownie jak dzicz. Szarpią, pchają, ciągną, nierzadko też zabierają różne rzeczy. Co prawda, tak zachowuje się zdecydowana mniejszość, ale tacy ludzie też są.
Tom i ja tak rzadko bywamy w marketach, że nie pamiętamy nawet rzeczy, które dla przeciętnego obywatela tego kraju wydają się nieprawdopodobnie banalne i oczywiste, jak na przykład cena chleba, masła, czy mleka. Tak, nie pamiętam, ile to wszystko kosztuje. Zakupy zazwyczaj robi nam któryś z ochroniarzy, dlatego Tom pytał, czy po któregoś zadzwonić. Ale ja miałem już tego dość.
-A może sami byśmy po nie poszli? –rzuciłem propozycję.
-Nie boisz się fanek?
-Przebierzemy się jakoś, czapki na głowy, okulary i może nas nikt nie pozna.
Wzruszył ramionami. 
-To kiedy idziemy? –spytał.
-Możemy zaraz.

Zebraliśmy się w dwadzieścia minut, może nawet i mniej. Na zewnątrz zdążył się w międzyczasie rozpadać deszcz. Typowa, jesienna pogoda. Ale to nie szkodzi. Obydwoje chcieliśmy się gdzieś ruszyć z domu, a taki spacer na rześkim powietrzu dobrze nam zrobi. Tylko my dwoje, żadnych ochroniarzy, niczyjego zbędnego towarzystwa, nikogo poza nami. Co prawda, wychodzenie bez ochrony było dość ryzykowne, ale nikt nas nie powinien rozpoznać. Nie rzucamy się przecież na głęboką wodę i nie idziemy do ogromnej galerii, tylko do mniejszego, osiedlowego marketu.
Nie malowałem się w ogóle, bo wszystko tak czy inaczej spłynęłoby mi czarnymi smugami po policzkach, z włosami też nic szczególnego nie robiłem, skoro i tak miałem je zaraz schować pod czapką.
-Ale ulewa –rzuciłem, rozkładając duży parasol.
Tom zamknął szybko drzwi na klucz i uśmiechnął się.
-Spacer na rześkim powietrzu dobrze nam zrobi, uwierz –odparł.
Jakby czytał w moich myślach.
-Dokładnie to samo przeszło mi wcześniej przez myśl. Dobrze, że mamy parasol, przynajmniej nie skończymy jak dwa mokre szczury –Tom parsknął śmiechem. –Gdzie ty mnie w ogóle wyprowadzasz?
-Pójdziemy na skróty, będzie szybciej. Spokojnie, nie zgubimy się.
-Mam nadzieję, Tom. Te twoje skróty nic mi nie mówią.  
-No i właśnie po to tu jestem, muszę się moim młodszym braciszkiem przecież zaopiekować. Co ty byś beze mnie zrobił, co?
Trzepnąłem go w ramię.  
-Dziesięć minut, wielkie mi co! Sam też bym sobie poradził, nie martw się.
-Ta, jasne. A kto się zgubił w Loitsche, bo nie mógł trafić ze spożywczaka do domu?
-Mieliśmy po osiem lat, Tom.
-No i? Loitsche to zadupie, a Hamburg jest już dużym miastem.
Trudno było się nie zgodzić.  
-Ciekawe co na tym ,,zadupiu’’ słychać. Zastanawiasz się czasem nad tym, czy nasza matka w ogóle jeszcze żyje?
Nie wiem, czy powinienem był poruszać ten temat, ale ciekawiło mnie, czy Tom też czasem o tym myślał. Nasza matka nawet nie starała się udawać, że jej na nas zależy. Nie dzwoniła, w dzień naszych urodzin też cisza, ciekawe, czy chociaż o tym pamiętała. Ciekawe, czy jeszcze o NAS pamięta.
-Nie wiem i, szczerze mówiąc, mało mnie ona obchodzi. Miała szansę wykazać się jako rodzicielka, nie zrobiła tego. Dla mnie jest po prostu osobą, która mnie urodziła i tyle. Wielka pani Kaulitz. Żałosne.
Przez następne kilka minut szliśmy w kompletnej ciszy, aż dotarliśmy do celu.
W środku było już trochę cieplej i, przede wszystkim, było sucho. Wzięliśmy wózek i od razu zanurkowaliśmy gdzieś między regałami.  
-Podasz mi listę zakupów? –zwróciłem się do Toma.
-Jaką listę..?
-Nie mów, że jej nie wziąłeś.
-A skąd miałem wiedzieć, że w ogóle jakaś jest? Sam mogłeś się tym zainteresować.
-Jezu, Tom, czy tobie wszystko trzeba mówić jak małemu dziecku? Przecież leżała na stole. Trochę obycia w życiu, zacznij ogarniać, co się wokół ciebie dzieje!
Czy to ja zawsze muszę o wszystkim myśleć?!
-Nie krzycz tak. Napisałeś listę, to było ją sobie wziąć.
-Dobra, nieważne. Ale jak o czymś zapomnimy, to będziesz w tym deszczu drugi raz zapierdalał.
Przewrócił tylko oczami, ale zignorowałem to.
Podczas zakupów, o ile na takie chodziliśmy, układ zazwyczaj był taki sam za każdym razem. Tom był od pchania wózka, a ja trzymałem listę i pilnowałem, by wszystko, co było na niej napisane, znalazło się w koszyku. Wrzucałem głównie te rzeczy, bez których nie można się obyć, ewentualnie jeszcze to, co rzuciło się w oczy. Bliźniak w międzyczasie uwiesił się na wózku i patrzył się na mój tyłek, niby dyskretnie, ale to widziałem. Dlatego właśnie kołysałem specjalnie biodrami przy chodzeniu.
Pomimo braku listy, nieźle sobie radziłem. Jeszcze kilka rzeczy i mogliśmy wracać do domu.
Zapatrzyłem się na skład jakiegoś produktu, przez co niechcący na kogoś wpadłem.
-Przepraszam –powiedziałem.

Uniosłem głowę i oczy o mało nie wyszły mi z orbit. 







3 komentarze:

  1. To pewnie ta dziewczyna ze szpitala. Coś czuję, że się sytuacja skomplikuje. Żeby ich tylko nie rozdzieliła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opo . Pisz czekam na nastepne posty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału: D
    Też mi się wydaje, że to będzie ta dziewczyna ale nic do przodu. Życzę weny

    OdpowiedzUsuń