piątek, 5 czerwca 2015

14. I od początku

Od razu lepiej, pomyślałem, prostując się i odkładając rulon na bok. W foliowym woreczku było jeszcze trochę narkotyku. Przerażała mnie myśl, że jego zawartość niedługo się skończy, a pewne jest, że tak się prędzej czy później stanie, od tego nie da się uciec. Pytanie brzmi, na ile starczy mi to, co mam teraz? Będę musiał skołować sobie kolejną dawkę. Bałem się teraz o tym myśleć. Mamy razem z Tomem osobne konta do własnego użytku, do których mamy nawzajem dostęp, ale też jedno wspólne z oszczędnościami głównie przeznaczonymi na nasz apartament. Przecież jest niegłupi i domyśli się, że znów biorę, szczególnie, że raz już przez to przechodziliśmy. Póki co wierzy, że od jednej dawki nie zdążyłem się uzależnić, a ja nie chciałbym go znów rozczarować. Co prawda wziąłem na tej imprezie dwie dawki, ale ten szczegół również pominąłem. Widziałem w tym szpitalu, jak przepełnione smutkiem i rozgoryczeniem były jego oczy, gdy dowiedział się o tym, co zaszło.
 Narkotyki to drogie uzależnienie, jednakże stać mnie na to. Ale to nie o pieniądze tu chodzi.  
Wstałem od biurka i postanowiłem zajrzeć do brata. Miałem tylko nadzieję, że nic po mnie nie będzie widać.
Zastałem go paradującego w samych bokserkach, szukał czegoś w szafie, widocznie dopiero się przebierał.
-No, no, no –zagwizdałem. Skrzyżowałem ręce na piersiach i oparłem się o framugę drzwi.
Bliźniak, słysząc mój głos, odwrócił się w moją stronę i poruszył zachęcająco biodrami. Uniosłem jedną brew nie wiedząc, czy to jakaś sugestia. –Która w ogóle godzina?
-Po czternastej. Robimy jakieś śniadanie, czy od razu obiad?
-O tej godzinie nie ma sensu bawić się już w śniadanie. Zróbmy od razu jakiś obiad.
-Racja –zgodził się, zakładając koszulkę i po chwili również spodnie. –W ogóle to dzwonił Geo, wpadną wieczorem razem z Gusem.
Z Gusem? Boję się mu spojrzeć w oczy. Chyba będę musiał go przeprosić za tamto zajście na imprezie. Dziwię się w ogóle, że ma mnie jeszcze ochotę widzieć. A może to Georg go namówił, by pojechał razem z nim?
-Bill? Co tak zastygłeś? Coś nie tak?
-Nie, wszystko okej. To schodzimy na dół robić coś do jedzenia?
-Tak, chodźmy. Kiszki mi już marsza grają i chce mi się kawy.
Zeszliśmy razem po schodach na dół, trzymając się cały czas za ręce. Zachowywaliśmy się jak para, która poznała się wczorajszego dnia, a my znaliśmy się już 20 lat. Znaliśmy się na pamięć przez cały ten czas, dosłownie, praktycznie na wylot. Na wylot znaliśmy się, ale od braterskiej strony. Teraz nasze relacje ciężko dłużej takimi nazwać, bądźmy szczerzy.
Czułem, że odnalazłem sens tej długiej, szarej, do tej pory monotonnej drogi zwanej życiem. Miałem dla kogo walczyć. Miałem dla kogo żyć. 
-Idę zobaczyć, co słychać w lodówce. Zawołam cię, kiedy będę potrzebował pomocy. –Oznajmiłem i pocałowałem brata w policzek.
W kuchni nie byłem jakimś mistrzem. Jeszcze do niedawna moje możliwości manualne w dziedzinie gotowania ograniczały się do zrobienia sobie płatków i podgrzania wody. Nawet jajecznicę potrafiłem spalić. Swego czasu głównie jedliśmy na mieście lub częstowano nas czymś w studiu, zamawialiśmy coś do domu, pałaszowaliśmy gotowe jedzenie z paczek z supermarketów, co było oczywiście niezbyt zdrowe, ale kto by się tym wtedy przejmował? Przejście na wegetarianizm zmusiło nas do rezygnacji z potraw mięsnych, a także rzeczy zawierających chociażby żelatynę, co oznaczało koniec żelków, chyba, że te z wytłuszczonymi napisami na paczkach informujących, że niniejszy produkt jest odpowiedni dla takich ludzi jak my.
Z pomocą przyszła nam Natalie, nasza makijażystka. Kosztowało to ją wiele nerwów i cierpliwości, ale zarówno Tom, jak i ja nie spalamy już jajecznicy. Co więcej, umiemy już zrobić sobie obiad. Może nie jakiś super wypasiony, ale w każdym bądź razie da się go zjeść.
Na dobrą sprawę to nie wiem nawet, dlaczego to ja robię ten obiad. Jeszcze kilka dni temu wygoniłbym Toma do kuchni i zrobił awanturę o to, że w ogóle mi nie pomaga, a jemy przecież we dwóch. Zaledwie kilka dni, a tak wiele rzeczy uległo zmianie, kto by pomyślał.
Otworzywszy lodówkę, szybko przeleciałem wzrokiem po półkach i już miałem wizję posiłku. Zabrałem się więc za obieranie ziemniaków przy blacie kuchennym.
Coś, a raczej ktoś nagle przyległ do moich pleców, oplatając mnie rękoma w pasie i złożył pocałunek na moim karku. Nie miałbym do tego nic, wręcz przeciwnie, ale, do jasnej cholery, nie z zaskoczenia. Aż podskoczyłem zdezorientowany, wydając z siebie wysoki pisk.  
-Kurwa mać, Tom, nie strasz tak człowieka, kiedyś dostanę przez ciebie zawału.
-Przyszedłem wstawić sobie wodę na kawę –poinformował. No tak, mówił przecież, że chciało mu się kawy, a ja zdążyłem już o tym nawet zapomnieć. –No i przy okazji zobaczyć, jak ci idzie.
-Idzie mi całkiem dobrze –odwróciłem się trochę w jego stronę z obieraczką w ręce.
-Na pewno? Może mogę ci jakoś pomóc? –z tymi słowami, chwycił moją rękę, w której trzymałem obieraczkę i obrał ziemniaka ze skórki poruszając moją dłonią. Ciągle przylegał do moich pleców i mogłem czuć, jak delikatnie napiera na moje pośladki. Odgarnął mi kilka farbowanych kosmyków z twarzy.
-Zrób mi też tę kawę –poprosiłem.
Odkleił się ode mnie i poszedł w kierunku czajnika, głaszcząc mnie po drodze po biodrze.
Zdążył mnie już nakręcić na powtórkę z rozrywki z wczorajszego wieczoru.
Tym razem to ja do niego podszedłem i złapałem Toma przez jeansowy materiał za pośladek. Odwrócił się do mnie przodem i poruszył jednoznacznie brwiami.
-Strasznie ciasnawe te spodnie... –skomentował, kierując wzrok na swoje krocze.
-Moje też jakieś takie trochę przyciasne.
-Och, to mamy problem. A w zasadzie, to dwa problemy.
-Co cię tak tam w nich pali, że tak ci ciasno?
-Sam sprawdź –rzucił prowokująco, oblizując subtelnie wargi. Rzuciłem się natychmiast do rozporka Toma i zacząłem go odpinać, klęcząc przed nim na kolanach. –O, tak, to tam… Dobrze szukasz… -pogłaskał mnie po głowie, kiedy dosłownie kilka centymetrów przed moją twarzą ukazał się stojący już na baczność członek brata w pełnej okazałości.
-Och, biedny Tom… Co z tym fantem zrobić? –powiedziałem jakby ze współczuciem, po czym przejechałem końcówką języka po rozpalonej główce jego domagającego się uwagi przyjaciela. Jęki w jego wykonaniu były niezwykle seksowne. Opierał się cały czas o blat kuchenny, ale po mojej pieszczocie musiał złapać się za niego mocniej by nie upaść. Spojrzałem do góry, na brata. On zaś z kolei odchylił głowę do tyłu i poddał się przyjemności.
Pierwszy raz robiłem komukolwiek loda i wątpię, że kiedykolwiek innemu niż Tomowi będę w stanie to zrobić. Wiedziałem mniej więcej jak to się robi, ale wiadomo, patrzeć z góry na kogoś zupełnie obcego, a robić komuś z najprawdziwszego uczucia to nie to samo.
Polizałem jego główkę po raz kolejny, tym razem dużo pewniej, zasysając się na końcu. Poczuł chłód metalowej kuleczki w moim języku, przynajmniej tak mi się wydaje po jego reakcji. Wypiął mocno biodra do przodu tak, że teraz prawie cała jego męskość zniknęła w moich ustach. Brat pogłaskał mnie chwilę po głowie, po czym wplątał w moje włosy swoje palce i zaczął poruszać moją głową tak, by nadać odpowiednie dla siebie tempo. Zatapiałem jego penisa w swoich ustach prawie po same jądra. Coraz pewniej czułem się w tym, co właśnie robiłem, ale na jego słowa otworzyły mi się szerzej oczy.
-Ja… zaraz… do-dojdę –wyjęczał.
Kurwa, i co teraz? Jak mam się zachować? Połykać, nie połykać?
Stwierdziłem, że najbezpieczniej będzie po prostu wyjąć jego penisa z buzi. W końcu nie od razu Rzym zbudowano, prawda?
Jako, że nie byłem jakiś super doświadczony w tych sprawach, nie do końca przewidziałem swój ruch. Tak, jak postanowiłem, wyciągnąłem z ust męskość brata, kiedy jego sperma wystrzeliła mi prosto w… oko.
Tom, widząc to, chwilę powstrzymywał uśmiech, ale po chwili parsknął donośnym śmiechem. Klepnąłem go za to w tyłek.
-Co się ryjesz? –spytałem, próbując jakimś cudem wydobyć nasienie z oka.
-Chodź, wynagrodzę ci to.
Usiadł obok mnie na podłodze. Zbliżył się jeszcze bardziej i włożył rękę w spodnie. Chwilę masował mi członka przez bokserki, wiedział, że to lubiłem i to na mnie działa jak cholera. Oparłem się plecami o szafkę, którą za sobą miałem. Ten to wiedział, jak przyspieszyć mi bicie serca. Dorwał się już do mojego członka i pomógł mi dojść.
-Bill? –odezwał się. –Czujesz to?
Nie wiedziałem na początku, o co mu chodzi. Ale po chwili poczułem, jak w powietrzu unosi się zapach spalenizny.
-Kurwa! Nasz obiad!      


Czekaliśmy właśnie na chłopaków.
Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Ciągle chodziłem w tę i z powrotem, irytując w ten sposób oglądającego telewizję brata bliźniaka, oczywiście nie celowo. Taki tik nerwowy. Jedni obgryzają paznokcie, drudzy chodzą po pokoju bez przerwy.
-Posadź gdzieś w końcu tę dupę –wyrwało mu się. –Właśnie, Bill –spoważniał. –Geo i Gus nie mogą się dowiedzieć. No wiesz, o nas. Przynajmniej nie teraz.
Zatrzymałem się na chwilę i spojrzawszy na niego, westchnąłem.
-Wiem –odparłem. –Jak sądzisz, jak by zareagowali?
-Nie wiem, czy chcę wiedzieć.
-Kiedyś trzeba im będzie powiedzieć. Przecież nie damy rady ukrywać tego w nieskończoność.     
Westchnął.
Georg był homofobem i jakoś specjalnie się z tym nie krył. A my, niedość, że byliśmy mężczyznami, to na dodatek jeszcze braćmi. Gustav tolerował związki osób tej samej płci, ale zastanowiłbym się, czy wiadomość, że żyję w kazirodczym związku z moim bratem bliźniakiem ucieszyłaby go. Bo przecież jesteśmy w związku, prawda?
Ogólnie to rzadko kogokolwiek przepraszałem, oprócz Toma rzecz jasna. Nie wiem co się stało, ale teraz czułem gdzieś w środku, że powinienem to zrobić, mimo że nie używałem takich słów wobec nikogo innego. Nie mam w ogóle pojęcia, skąd we mnie ta nagła zmiana. Gus i Geo akceptowali do tej pory mój narcyzm i mimo wszystko byliśmy przyjaciółmi.
Nie wiem jak, ale coś nagle mi się przypomniało, tak z nikąd.
-Tom? –spytałem niepewnie.
-Tak?
-Gdzie byłeś wtedy, zanim trafiłem do szpitala?
Zaniepokoiło mnie to, co w tym momencie zrobił. Spuścił na chwilę głowę, po czym spojrzał mi prosto w oczy.  
Rozległo się donośne pukanie.
Niech to szlag! Potem go jeszcze o to pomęczę.
Patrzyliśmy na siebie chwilę wyczekująco.
-No idź otwórz –ponagliłem brata. Ja nie chciałem pierwszy stawać twarzą w twarz z Gusem. Wywalił oczami i pomaszerował jak za karę w kierunku drzwi.  
Ja w tym czasie poszedłem do kuchni udając, że czegoś tam szukam, ale po chwili wróciłem słysząc głosy chłopaków.
Raz kozie śmierć, raz kozie śmierć, powtarzałem w myślach, idąc korytarzem. Tak właściwie, to co mogło się stać? Najwyżej mi nie wybaczy i tyle.  
-Bill! –krzyknęli prawie że równocześnie Geo razem z Gusem.
Tak, Gustav widocznie też cieszył się z powodu mojego towarzystwa.
-Skoro już tu jest, to chodź, Geo, pójdziemy po jakieś browary –rzucił Tom i zerwał się z kanapy. Szatyn pomaszerował za nim prosto do kuchni. Pomyślałem, że będzie to idealna okazja do szczerej rozmowy z przyjacielem.
-Hej –przysiadłem się obok.
-Hej –odpowiedział.
-Chciałem cię przeprosić –otworzył na te słowa szerzej oczy i poprawił okulary na nosie. –Czuję, że powinienem. Możesz mnie znienawidzić, zrozumiem to.
-Ale ja nie jestem na ciebie zły.
-Nie jesteś? Olałem cię i obietnicę, którą wam złożyłem.
-Dobra, byłem. Ale nie za to, że wziąłeś, co było niemądre z twojej strony, bo wiesz, jak mogło się to skończyć. Byłem zły za to, że złamałeś dane słowo. Obiecałeś, że więcej nie weźmiesz.
-No wiem, wiem. Byłem pijany, nie myślałem trzeźwo. –Nie wiem w sumie, dlaczego zasłaniałem się pijaństwem, bo to tylko i wyłącznie moja wina, że doprowadziłem się wtedy do takiego stanu.
-Ale w każdym bądź razie cieszę się, że nie zdążyłeś się znów uzależnić od tej jednej dawki. Boję się pomyśleć, co by było gdy…
-Kto ma ochotę na piwo? –przerwał nam rozmowę Geo, wracając z kuchni razem z Tomem. Mieli po dwie butelki piwa w rękach.
Gustav też był przekonany, że koka nie chwyciła mnie drugi raz. Jezu. Znienawidziłem to uczucie, kiedy w głębi duszy wiem, że prawda jest inna, ale nie powiem jej, bo szkoda mi rozczarowywać drugą osobę. Teraz przydałby się ten dawny Bill –nie ten, który zmienił się, szalejąc z miłości do swojego brata, ale ten skurwysyn, którego nie obchodzą uczucia innych. Na pewno byłoby mi teraz dużo łatwiej.  
-A lej! –uśmiechnął się Gus.
Ledwo co rozsiedli się na kanapie, zadzwonił telefon.
-No co za –Tom wywrócił już drugi raz dziś oczami, był zmuszony wstać i odebrać. My w tym czasie zaczęliśmy już pić. –Nawet napić się nie dadzą, co za ludzie.
Pomaszerował w kierunku miejsca, gdzie znajdował się nasz telefon stacjonarny i zaczął rozmowę.
-Dobry wieczór. Tak, to ja, a kto mówi? Kto, może pani powtórzyć? Aha. Słucham..? Poczeka pani chwilę?  
Spojrzałem do tyłu, na niego. Miał minę, jakby zobaczył trupa, poważnie. Przykrył dłonią słuchawkę i gestem głowy pokazał, że mam do niego przyjść.
-Zaraz wracam –rzuciłem do chłopaków i poszedłem do Toma. –Co się stało? Dlaczego masz taką minę? Kto to w ogóle był?
Tom milczał. Patrzył na mnie takim zagubionym spojrzeniem, jak chyba nigdy dotąd. Pierwszy raz w życiu widziałem go w takim stanie po czyimś telefonie.

-Psychiatra. 




3 komentarze:

  1. Wszystko jest dla nich takie nowe, znaczy mam na myśli to co robią względem siebie.
    Niby się znają od poczęcia, a jednak muszą się nauczyć siebie na nowo.
    Zastanawia mnie tylko ten psychiatra. Teraz jak Bill pójdzie, bo pewnie pójdzie, będzie mu ciężko udawać, że między nimi nic nie zaszło, a dobry psychiatra od razu się zorientuje, że coś jest na rzeczy. Coś czuję, że będą z tego kłopoty. Świetny odcinek zwłaszcza to co sobie robili :D
    Czekam na kolejny odcinek. Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. kieeeeedy next? :(

    OdpowiedzUsuń